Episodes

  • Chcesz mnie wesprzeć? Kup sobie coś na Prawie.PRO: https://Prawie.PRO Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/ Facebook: https://www.facebook.com/leszekprawiepro/

  • Chcesz mnie wesprzeć? Kup sobie coś na Prawie.PRO: https://Prawie.PRO Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/ Facebook: https://www.facebook.com/leszekprawiepro/

  • Missing episodes?

    Click here to refresh the feed.

  • Chcesz mnie wesprzeć? Kup sobie coś na Prawie.PRO: https://Prawie.PRO

    Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/

    Facebook: https://www.facebook.com/leszekprawiepro/

  • Chcesz mnie wesprzeć? Kup sobie coś na Prawie.PRO: https://Prawie.PRO

    Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/

    Facebook: https://www.facebook.com/leszekprawiepro/

  • Chcesz mnie wesprzeć? Kup sobie coś na Prawie.PRO: https://Prawie.PRO

    Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/ Facebook: https://www.facebook.com/leszekprawiepro/ Moja książka: https://prawie.pro/produkt/ksiazka-prawie-pro-wygraj-siebie-z-imienna-dedykacja/O mnie: https://prawie.pro/leszek-sledzinski/
  • Nie chce żeby ktoś to odebrał jako motywacyjne pierdzenie

    Co zrobić gdy nic się nie chce w sporcie, domu i pracy? Najfajniej to jakby wszyscy się odczepili i nikt niczego nie chciał. Z zazdrością spoglądasz na aktywnych, wciąż wytrenowanych, uśmiechniętych. Oni to mają łatwiej. Ale dlaczego innym wciąż się wszystko udaje a Ty masz zawsze pod górkę na najcięższych przełożeniach.

    Jeśli uważasz, że wszyscy inni wyglądają lepiej, sa silniejsi, bardziej majętni, zdolniejsi, mądrzejszy a Ty jestem zerem to masz problem. To nie jest normalne postrzeganie świata.

    Czasem przyczyną tego są jakieś słabe doświadczenia z przeszłości. A niekiedy traumy lub mikrotraumy. Czasami wystarczy kropelka i nam się ulewa.

    Znam wielu wspaniałych zawodników, którzy na skutek spotkania z innymi kolarzami zrażają się na tyle do sportu, że dochodzi do całkowitego wycofania z jazdy. Ktoś Cię skrytykuje, nie dotrzymasz kogoś tempa. A może na zawodach nie spełniłeś (aś) swoich własnych, zazwyczaj zbyt wygórowanych albo wprost nierealnych na dany moment oczekiwań.

    I koniec.

    W 2003 roku najbardziej zawiodłem swoje oczekiwania. Zostałem wyrzucony z pracy. Wolontariatu – mając 16 lat. Było to na tyle traumatyczne przeżycie dla mojej psychiki, że z wyżyn spadłem na totalne dno. Bardzo duże oczekiwania wobec samego siebie w połączeniu z brakiem odpowiedniego dystansu do życia, pracy sprawiło, że ból okazał się skrajnie zakrzywiony. To była totalna żałoba.Po wielu latach mogłem zrozumieć, że im bardziej brakuje nam dystansu do samego siebie, im bardziej wewnętrznie jesteś wrażliwy / wrażliwa, tym twoja głowa bardziej staje się bezbronna w konfrontacji z codziennością. To jest ten moment, kiedy normalną reakcją będzie smutek i rezygnacja. Każdy z nas doświadczył tego wielokrotnie. To jest potrzebne. Ta chwila refleksji. Ale chwila. To kluczowy, moment, bo zbyt długie rozpamiętywanie porażki zabija waty mocy potrzebne do dalszego działania i ucieczki do przodu. Moją ucieczką po (w moim dziecięcym mniemaniu) niewdzięcznym wyrzuceniu z radia było napisanie listu do prezesa z kilkoma śladami łez. Wyrzuciłem z siebie ból, choć nie wiedziałem jak jest to pożyteczne.

    Przez przypadek, odruchowo przepracowałem to co dla mnie złe, a następnie zacisnąłem zęby i zacząłem ucieczkę.

    To paniczne poszukiwanie nowej „pracy” sprawiło, że po 3 tygodniach, poruszając niebo i ziemię udało mi się znaleźć nie staż, ale słabo płatną pracę w większej rozgłośni. Nieporównywalnie wyższy poziom techniczny. O wiele większe wymagania, co było bolesne dla kogoś tak niedoświadczonego jak ja, jednak zapewniło po czasie podniesienie swojego własnego pułapu.

    Gdyby nie tamto doświadczenia, nie dostałby „awansu”. Ten kop w dupę, choć bardzo zły PRZEZ PRZYPADEK udało się przekuć na coś dobrego.

    Inna sytuacja. Moje początki na tym kanale. Fala krytyki. Gdy miałem gorszy dzień bliski byłem usunięcia wszystkich treści. Gruby, wolny, brzydki. Słusznie czułem się wyśmiewany. Też były dwa warianty. Leżysz i ryczysz, albo wyciągasz wnioski i uciekasz do przodu. Ja uciekłem resztkami sił. Przez ślepy, czasem głupi upór.

    W dobie pandemii wisiało nade mną widmo komornika. Zerowe wpływy na konto przy stałych, wysokich kosztach działalności. Z paniki, strachu, po wcześniejszym PRZELEŻENIU tej sytuacji postanowiłem otworzyć sklep internetowy z ciuchami dla kolarzy, który potem totalnie odmienił moje życie. Nie tylko zawodowe.

    To takie trzy jaskrawe, pozytywne przykłady. Oczywiście o wiele więcej rzeczy się nie udało, ale tylko dlatego, ponieważ uraza, brak pewności siebie, smutek mnie totalnie zablokował. Zrezygnowałem tym sposobem z mnóstwa szans, zaniechałem wiele prób.

    Identycznie jest w sporcie. Zauważcie jak mnóstwo jest wspólnych mianowników w relacji praca – sport – zdrowie. Poszło mi słabo na treningu, na ustawce ze znajomymi albo zawodach? No to walić to kolarstwo, bo inni są lepsi.

    Przytyłem znowu dwa kilo. No to już nie ma sensu się męczyć, wszystko stracone. Nic tylko leżeć i płakać.

    Kolejny tydzień nie zrobiłem żadnego treningu. W takim razie już nie ma sensu wracać. Też nic tylko użalać się nad życiem zamiast dźwignąć tyłek.

    No nie o to chodzi w życiu. Jedna porażka, albo nawet ciąg porażek nie zwalnia z możliwości ucieczki do przodu. Skoro czujesz się słaby / słaba, to może trzeba spróbować jeszcze raz, albo nieco inaczej. Może uważasz, że inni są lepsi, bo dostali formę, wagę, pieniądze w prezencie.

    Utrata pracy to też nie jest koniec świata, tylko właśnie ten kop w dupę. Kopem w dupę jest fala krytyki z która możesz się spotkać, ale też przegrana. A może upadek na rowerze? Każda ta przykrość, złe doświadczenie jest potrzebne do rozwoju.

    Nasza sytuacja finansowa, zdrowotna, nasza liczba kilogramów i wreszcie forma to nie jest tylko linia wznosząca. To cykle, których każdy doświadcza. I czasami podczas wznoszenia będą się pojawiać korekty. Momenty słabe, momenty zwątpienia. Każdy je ma. Nawet Ci, których podziwiamy, najbardziej uśmiechnięci czy najlepiej wymodelowani.

    Największym błędem jest wychodzenie z założenia, że innym jest zawsze prościej. Tylko my mamy pod górkę. Nie. Każdym musi zapierdalać. Każdy w którymś momencie swojego życia dostał dużego strzała albo kilka mniejszych. Zazwyczaj Ci, którzy doświadczyli więcej przykrości lub w przeszłości mieli tylko cięższe przełożenia teraz są dla nas tymi lepszymi. Jednak zazwyczaj tych dla nas lepszych nie oglądamy w ich gorszych momentach.

    I tutaj dochodzimy do źródła tych wszystkich naszych niepowodzeń. To poczucie niskiej wartości. Nawet nie wiecie jak często to ja uważam siebie za gorszego. Jeszcze zabawniej jest gdy w tych momentach ktoś do mnie pisze jaki to ja jestem fajny, bo udało mi się i to i to. Szkopuł w tym, że ja dziś czuje się mniej od Ciebie.

    Jednak chwilowe, albo ciągłe wątpienie nie zwalnia od walki o siebie. Strasznie ważne jest, żeby po prostu coś robić. Choć wiem jak to jest leżeć, wkurzać się o to, że jestem gruby, zarośnięty, tyję i kolejny dzień nic nie robię.

    Nic samo się nie zrobi. Często też musimy w niektórych sytuacjach liczyć tylko na samych siebie. Nie na szczęście, nie na innych. Tylko na swoją codzienną konsekwentną pracę, robiąc choć najmniejsze kroczki. Tak jak Ci, których podziwiamy. Oni wszyscy przez lata zapierniczali aby być tutaj. Możesz do nich dołączyć, ale nie uda się to z dnia na dzień. Jednak odkładając wszystko na jutro tracisz czas, bo problemy się nie rozwiązują, a forma nie rośnie. Rośnie tylko frustracja. Malutko, ale konsekwentnie uciekaj. Lepsze jest dzisiaj 15 minut treningu, ale trwanie w rytmie niż kolejny dzień, który przelatuje między palcami. Lepiej się zapisać na event i ustawkę, odpaść, dostać nowe doświadczenia niż stchórzyć.

    Porażki, te wszystkie kopy w dupę do życia hartują. Są pożyteczne. Ludzie trudniej doświadczeni mają na codzień łatwiej. Nie są po to, żeby się zatrzymywać, tylko działać i czasami nie oglądając się na innych walczyć, abyśmy to My byli szczęśliwi. Spełniali swoje marzenia a nie cudze. Czego każdemu życzę nie tylko w kolarskim życiu.

  • Chcesz mnie wesprzeć? Kup sobie coś na Prawie.PRO: https://Prawie.PRO

    Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/ Facebook: https://www.facebook.com/leszekprawiepro/ Moja książka: https://prawie.pro/produkt/ksiazka-prawie-pro-wygraj-siebie-z-imienna-dedykacja/O mnie: https://prawie.pro/leszek-sledzinski/
  • Chcesz mnie wesprzeć? Kup sobie coś na Prawie.PRO: https://Prawie.PRO

    Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/ Facebook: https://www.facebook.com/leszekprawiepro/ Moja książka: https://prawie.pro/produkt/ksiazka-prawie-pro-wygraj-siebie-z-imienna-dedykacja/O mnie: https://prawie.pro/leszek-sledzinski/

    W sondzie na moim Instagramie wybraliście ten temat. On bardzo mocno łączy się ze sportem. Tak naprawdę jest moją genezą. Gdyby nie patologiczny stres nigdy nie wróciłbym do sportu i kolarstwa, a tym bardziej nie napisałbym o tym książki. Bo to temat na książkę. Tutaj chcę podać tylko koncentrat, bez lania banałów typu unikaj stresu. Co to kurde znaczy? Co to za rada. Aby OGRANICZYĆ napięcie trzeba poznać jego przyczynę i nauczyć się pracować nad błędami, które większość z nas popełnia.

    Patologiczny, ciągły stres to patologia naszych czasów. Większość z naszych zmartwień to problemy trzeciego świata. Tymczasem gdy my się martwimy o to czy dobrze wyglądasz w koszulce kolarskiej, ktoś inny stresuje się tym, że w promieniu 15 nie działa już ani jedna studnia ze słodką wodą. Ty stresujesz się tym, że coś skrzypi w trenażerze, tymczasem ktoś inny dostał skierowanie do szpitala. Trzeba sobie zdać sprawę z tego, że większość (nie wszystko) co powoduje u nas troskę jest głupie. Szkoda naszej energii na zamartwianie się, zwłaszcza jeśli nie mamy na coś kompletnie wpływu. Zdanie sobie z tego sprawy bardzo, bardzo pomaga.

     

    Epidemia powiadomień.

    Duzym problemem, który dotyka nas wszystkich to niehigieniczny tryb życia. Narzucony nam przez współczesność. Nieco na własne życzenie. Mam tu na myśli choćby niewolnictwo powiadomień. Ja sam kiedyś byłem ofiarą sygnałów, dźwięków, wibracji i plakietek. Ja pikole, ile my dziennie przyjmujemy niepotrzebnych bodźców. Prawie całą dobę coś nam wyskakuje i wysysa z nas atencję. Kurczę po co Ci na liczniku rowerowym i zegarku informacja wraz z piknięciem o tym, że sklep z butami ma fajną promkę.

    Ile razy dziennie marnujemy swoją uwagę i czujność na rzeczy niepotrzebne, które stale nas bodźcują jak telewizja informacyjna. Poświęć 10 minut na zmianę konfiguracji powiadomień. Wycisz telefon, niech zegarek pokazuje tylko połączenia, ustaw harmonogram nie przeszkadzać poza pracą z wyłączeniem osób bliskich. Jeśli nie wiesz jak to zrobić zapytaj dowolnego gadżeciarza. Zrobi Ci to tak, że nawet dojeżdżając do domu wszystkie urządzenia przełączą się w specjalny tryb relaksu.

    Ograniczenie wiadomości to nie tylko oszczędność czasu, ale także układu nerwowego. Wyobraź sobie, że na przykład każde oderwanie Twojej uwagi zabiera Ci 0.5% energii. Teraz pomnóż to przez ilość komunikatów dziennie a następnie razy 356.

    Sen.

    Jeśli śpisz po 4-5 godzin dziennie to się nie dziw, że jesteś wiecznie spięty(a) i panicznie reagujesz na wszystko. Wszystko Cię stresuje albo wk..ia.

    Większość problemów zaczyna się od zaburzeń snu. Albo nie potrafimy zasnąć, albo budźmy się dzikich godzinach i nie potrafimy już przejść do offline. To jest problem, który się leczy. Bezsenność się leczy, ale nie tylko ziołami. Trzeba iść do lekarza i wdrożyć czasem inne środki. Tak, są takie leki nasenne, które nie uzależniają, nie wykazują tolerancji ani nie otumaniają.

    Ja latami dobrowolnie chodziłem spać o 4 albo i nawet 6. Siedziałem przed kompem, jarałem szlugi i grałem. Zawsze po tym czułem się po prostu jak szmata. Koncentracja na dnie, wysoki poziom lęku uogólnionego, wieczne rozdrażnienie i zestresowanie totalnie wszystkim.

    Mój nieuregulowany zegar spowodował, że nie byłem już w stanie wstawać o innych godzinach jak o 13 rano. W weekendy przesypiałem cały dzień. Jakbym żył w innej strefie czasowej. To był chyba najgorszy etap mojego życia pod względem samopoczucia psychicznego.

    Regularny zegar i minimum 7 godzin snu to powinien być priorytet. Zwłaszcza dla sportowca amatora. Wiem, że życie nie zawsze na to pozwala, ale wiele osób z własnej woli wybiera imprezowanie, granie, oglądanie TV zamiast snu. Wszystko to na kredyt.

    Bajzel w życiu i pracy.

    Bałagan sprzyja ciągłemu stresowi. Robienie 5 rzeczy na raz. Szukanie wiecznie wszystkiego. Weź zrób sobie porządek nie tylko w domu, na biurku czy komputerze, ale też naucz się porządkowania swojej pracy. Zwłaszcza priorytetyzacji. Nie odkładaj też wszystkiego na ostatnią chwilę.

    Nosz ile to zabiera energii i niepotrzebnie stresuje.

    I tak będziesz to musiał(a) zrobić. Masz do zapłacenia podatek i masz kasę to zrób to od razu, a nie myśl o tym 26 dnia miesiąca. Potem to sprowadza się do tego, że przychodzi weekend, a Ty zamiast na rowerze myśleć o tym jak jest super wracasz myślami do miliona niezamkntych spraw. No jak masz odpocząć?

    Bałaganem jest też zabieranie roboty do domu. Myślami. Wiem, to mega trudne. Nie mniej warto to ćwiczyć. Za każdym razem kiedy w domu albo na szosie wyskakuje Ci służbowa myśl to postaraj się ją wyłapać i zagadać. Wytłumacz sobie, że nikt poza godzinami nie płaci Ci za myślenie o tym co będzie w poniedziałek. Martwić się będziesz tym w poniedziałek od 9. To też jest higiena. Tyle, że myśli.

    Dzięki porządkowi nagle okazuje się, że masz o wiele mniej stresu i zmartwień, a o wiele więcej czasu na rower.

    Lęk przed byciem odrzuconym.

    Ho ho ho. To mój największy problem wywołujący największe, stałe napięcie i mnóstwo stresujących sytuacji na które nawet już nie zwracamy uwagi. Kluczem to jest sobie zdać z tego sprawę. Wychodzenie z tego zajmuje lata. Objawia się to tym, że moimi się być ocenianym. Boimy się panicznie co inni o nas myślą. Boimy się krytyki. Albo tego, że ktoś nas nie polubi. Mamy być fajny, szybcy, śliczni, kochani przez wszystkich. Po prostu perfekcyjni. Po czasie orientujemy się, że temu celowi jest podporządkowane całe nasze życie. Tolerujemy złego szefa latami, bo boimy się wyrażać swoje zdanie. Zadajesz się z ludźmi, których nie lubisz, ale boisz się zerwać tę relację w obawie przed tym, że na świecie będzie ktoś, kto Cię nie kocha. Wiecznie czujemy się gorsi i porównujemy się do innych. Robimy wszystko wbrew sobie tylko po to, aby ktoś nas akceptował. Demonstrujemy swoje pieniądze, status, drogie ubrania, ponieważ chcemy zamaskować inne rzekome braki. Musimy wszystko wykonywać na 130%, bo boimy się, że zrobimy coś nieperfekcyjnie. Wszystko ma się udawać. Zawsze musimy być uśmiechnięci. Nigdy nie mówimy, że idziemy sikać, bo boisz się co pomyślą sobie inni. Ciągły stres przez perfekcjonizm, lęk i poczucie bycia gorszym. Nieperfekcyjnym, znaczy niekochanym.

    Asertywność

    Ona wiąże się z właśnie z tym lękiem przed odrzuceniem. Gorszością. Nie masz ochoty i siły dzisiaj na trasę 70 km, ale się godzisz, bo się obawiasz, że ktoś Cię zostawi. Zamiast powiedzieć, że jesteś zmęczony(a) i proponujesz 30 km, a nadrobimy to następnym razem.

    Pomyśl ile razy robisz coś wbrew sobie. Niekiedy trzeba być egoistą. Nie mówię, że zawsze, bo to toksyczne, jednak jest jeszcze coś takiego jak kompromisy. W pracy, sporcie, rodzinie, domu. Trenuj szczere gadanie o tym co czujesz. Nie bój się, że ktoś Cię odrzuci. Jeśli to zrobi, to znaczy, że być może dana relacja nie jest zdrowa. Być może męczy psychicznie co przekłada się na większy stres na codzień.

    Wampiry energetyczne

    To określenie najlepiej oddaje niektóre osoby w naszym otoczeniu. Ile jest ludzi, którzy kontaktują się tylko wtedy kiedy coś chcą. Ktoś dzwoni jedynie jak coś trzeba zrobić w rowerze. Gdy już idzie to cały czas gada o sobie, swoich problemach i wylewa na nas swoje nieczystości. Co innego gdy wspólnie możecie siebie wspierać zachowując normalne proporcje. Gorzej jeśli przebywamy z ludźmi, którzy zadają się z nami tylko dlatego, bo jesteśmy ich szambem do którego cały czas pompują swoje ścieki. Bierzemy na swoją głowę cudze wieczne problemy, narzekactwo, a najlepiej stary to weź mi też moje bidony i mi je wieź. Nie musisz zadawać się ze wszystkimi, bo nie wszyscy muszą Cię kochać, bo niektórzy podbijają nam tylko poziom stresu, lęku oraz zmęczenia psychicznego.

    Brak swojej enklawy

    Czyli brak odpoczynku. Tej swojej medytacji i odcięcia. Czasami tak się dzieje w związkach, gdy druga połówka nie akceptuje czyiś pasji, potrzeby wyjścia z chłopakami, na rower albo grzyby. To moim zdaniem też patologia. Brak własnego życia. Tylko praca, dzieci, dom. Można zwariować i się wariuje od tego. Im bardziej jesteś tym zmęczony, tym bardziej się denerwujesz i frustrujesz wszystkim. Im jesteś bardziej sfrutrowany(a), tym gorzej realizujesz swoje role. Rolę pracownika, matki, ojca, syna. Nikt nie jest szczęśliwy. NIekiedy trzeba walnąć pieścią w stół i albo przeorganizować swoje życie prywatne, albo zawodowe. To niekiedy boli, albo sprawia, że kogoś trzeba zranić.

    Każdy musi mieć jakąś swoją ucieczkę. 40 minut dziennie na rower, bieganie. Albo paznokcie. Może sauna. Albo samotne wyjście do lasu z wyłączonym telefonem. Cokolwiek.

    Małostkowość.

    Przejmujemy się i stresujemy rzeczami, które są pierdołami. Od tego zacząłem. Wytłumacz komuś, kto wychodzi po wizycie w szpitalu onkologicznym, że masz problem z ekspresem do kawy, który cieknie. Albo, że stresujesz się tym, że w koszulce brzuch Ci wystaje. To są pierdoły, które zaczynamy tak postrzegać dopiero wtedy, gdy doświadczymy prawdziwych problemów w swoim życiu. Na przykład ze zdrowiem. Często też się mówi o problemach pierwszego świata. Tak. Poprzez rozwój cywilizacyjny staliśmy się małostkowi. Potrafimy się awanturować, angażować emocjonalnie w rzeczy nieważne, albo na które kompletnie nie mamy wpływu.

    Co ogranicza stres i napięcie?

    Alkohol, narkotyki, hazard, benzodiazepiny i inne uzależniania.

    Albo porządkowanie swojego życia zaczynając od snu, oddzielenia pracy od domu, zmiana nawyków, szanowanie swojego własnego czasu, uwagi oraz pojęcie tego, że świat nie kręci się w okół nas i, że ludzie mają w dupie jak dziś wyglądasz.

    Niesamowicie pomaga odcinanie się od bodźców. Wspaniale działa aktywny tryb życia. Te choć 40 minut intensywnego treningu co drugi dzień. Stresując się i zamartwiając zrób eksperyment. Idź szybko pobiegać na 30 minut. Wróć i zobacz, że świat wygląda nieco inaczej. Pójdź z przyjaciółmi na rower. Albo totalnie sam. Krótko, ale szybko, aby dostać wyrzut serotoniny. Wyskocz na saunę gdy tak bardzo nie chce się wyjść nawet z łóżka przez paraliżujący strach a potem jeszcze weź zimny prysznic. To też fantastycznie wyładowuje napięcie. Ono znika i pomaga racjonalniej walczyć z codziennymi problemami. Gdy to zrobisz rozmawiaj z innymi o swoich problemach, lękach i potrzebach, choć wiem jak to trudne.

    Ten film to rozmowa mnie samego z sobą samym nieco. Odświeżenie podstaw. Sięgnięcie do przyczyn ciągłego napięcia, lęku i stresu, który potem zaczyna skręcać w inne zaburzenia. Stąd się bierze nerwica, z tym często współistnieje depresja. Przez patologiczne, ciągłe napięcie nie mamy sił by żyć. Bo ciągle się boimy, że wszędzie czycha katastrofa. Ponieważ tracimy energię na rzeczy bez znaczenia, lub sami marnujemy swój czas, bo mamy bałagan na strychu. Albo jesteśmy leniwi. A może boimy się zawalczyć o siebie i o to, aby było po naszemu. Boimy się myśleć o nas samych na rzecz oczekiwań świata wobec nas.

  • Chcesz mnie wesprzeć? Kup sobie coś na Prawie.PRO: https://Prawie.PRO

    Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/ Facebook: https://www.facebook.com/leszekprawiepro/ Moja książka: https://prawie.pro/produkt/ksiazka-prawie-pro-wygraj-siebie-z-imienna-dedykacja/O mnie: https://prawie.pro/leszek-sledzinski/

     

    Zacznijmy od tego skąd się biorą infekcje i nieco uporządkujmy wiedzę nieco rozprawiając się z mitami, jakie wynieśliśmy z domu.

    Zimno samo w sobie nie przeziębia.

    Gdyby tak było, wówczas osoby morsujące kończyłyby za każdym razem z zapaleniem płuc. Biegający i pocący się na mrozie mogliby od razu iść do szpitala. Każda osoba wychodząca z sauny i wchodząca do zimnej wody albo ogrodu lub tarzająca się w śniegu robiłaby to z ryzykiem śmierci.

    Choroba nie przychodzi od wychłodzenia, braku szalika, czapki, mokrych butów, przeciągów i zawiania. Ja znam te tezy doskonale i porównałbym je do innych ludowych mądrości jak choćby stosowanie rutyny, witaminy C czy leczenia się herbatą z prądem. To pomaga tłumić objawy, ale nie ma leków leczących przeziębienie. Dlaczego? Bo nie ma leków przeciwwirusowych likwidujących przyczyny.

    Przeziębienie to zbieg kilku okoliczności. Po pierwsze niska odporność. Albo na skutek ogólnego osłabienia organizmu, słabej diety, niskiej zawartości leukocytów albo niskiej adaptacji do danych warunków, bo całe unikamy zimna, otwierania okien, albo wysiłku na powietrzu, bo mama nigdy nie pozwalała.

    Na skutek wysuszenia i wyziębienia śluzówek i przez to nieprawidłowego ukrwienia na przykład górnych dróg oddechowych.

    Albo skrajnego obciążenie organizmu wysiłkiem fizycznym w niesprzyjających warunkach. Lub po prostu przetrenowanie sprzyjające obniżeniu ilości białych krwinek. Stąd na przykład mogliście usłyszeć, że kolarze w trakcie i po wieloetapowych tourach są niezwykle mało odporni na infekcje a osoby postronne w ich otoczeniu niekiedy noszą maseczki.

    Do tego dochodzi silny stres. U mnie odpowiedzią na taki czynnik jest przeziębienie.

    Tak samo działa ograniczona ilość snu.

    W tych sytuacjach najprościej mówiąc organizm nie ma sił do walki z czymś co normalnie dla niego jest błahostką. Patogeny, wirusy są wszędzie. To czy będziemy chorzy zależy nie tylko od higieny, ale przede wszystkim od tego w jakiej jesteśmy dzisiaj formie.

    Wiem, że teraz mnóstwo osób się będzie dziwić, ale wszystkie te mity wbijane nam do głów są bez sensu. Chorujemy zimą więc to wszystko od zimna. Nie, to od siedzenia na dupie albo na dupie w kupie bez wietrzenia, nawilżania, odpowiedniej diety i higieny życia.

    Stąd czasem słyszę, że ktoś się przeziębił od wiatraka na trenażerze przy otwartym oknie. No to się zdarza, ale nie można powiedzieć, że tak się będzie dziać za każdym razem. A ile razy chorowaliśmy będąc wczoraj w sklepie?

    Czy Sport hartuje organizm?

    Tak. Słowo klucz – adaptacja. Uczysz organizm walki. Po trzecie częściej przez to wietrzysz lub wychodzisz na zewnątrz jesienią i zimą. Po czwarte sportowy amator statystycznie lepiej się odżywia i śpi.

    Wyjątkiem od tej reguły jest sport gdy organizm jest przetrenowany, albo bardzo silny bodziec treningowy w złych warunkach i/lub bardzo mocne wychłodzenie górnych dróg oddechowych upośledzające funkcjonowanie odporności.

    Mając to wyjaśnione mogę spróbować polemizować na temat uprawnia sportu podczas przeziębienia.

    Czy wolno trenować podczas infekcji?

    Lekarz niemal zawsze powie, aby leżeć. To jest najprostsze, nie powoduje żadnych skutków, ewentualnych powikłań i naraża medyka na odpowiedzialność. Dlaczego podczas przeziębienia mówi się o leżeniu? Chodzi tutaj o odpoczynek. Aby dać organizmowi siły do walki. W czasie infekcji nasze ciało jest na full skupione na zwalczaniu zarazy. Trenując podkradamy mu ten potencjał. Zabieramy go układowi odpornościowemu. W rezultacie przeziębienie może trwać dłużej lub będzie manifestować więcej objawów. Gardło bezpośrednio po wysiłku będzie boleć bardziej, bardziej będzie Cię łamać i składać do łózka. Ciało mówi – stary/stara przystopuj trochę, bo tracę oddech. Stąd zauważyć też można zmienione HRV, albo podwyższone tętno. Podwyższoną temperaturę.

    No nie mówiąc o tym, że ten trening nie wyjdzie. Biegacz będzie narzekać, że sapie już przy 6min/km, a kolarz się zdziwi, że 30 średniej tak trudno dzisiaj utrzymać.

    Organizm jest przeciążony wielowątkowością. Brakuje mu ramu. Wiele aplikacji w tle i każda się tnie.

    Dlatego jak czuję gluta mowię o tym albo sobie albo trenerowi. Dostaję 2 dni wolnego i 2 dni pracy poniżej strefy tlenowej. To tak zwany trening zastępczy. Zero skoków, jakichkolwiek testów, długich dystansów i mocnych interwałów, które i tak nie wyjdą kompletnie. Tylko wydłużą okres gorszego samopoczucia. Jeśli dziś byś odpuścił(a) to może dwa dni pobolało Cie gardło. Jednak ciśniesz, próbujesz, jesteś sfrustrowany, to jeszcze mocniej dociskasz.

    W końcu do gardła dołączają też zatoki, oskrzela i rozkłada Cie na ament, na tydzień. Organizm i tak wyszedł na swoje.

    Najważniejsze to moim zdaniem słuchać swojego ciała. Odróżnić lenistwo od apelu układu odpornościowego o kilka dni regenu. To dobry czas na zastanowienie się co poszło nie tak. Dlaczego jestem chory? Może był trudniejszy okres? Może więcej stresu? Może dzieciak zaraża, a Ty zamiast wietrzyć zmieniasz temperaturę w domu z 19 na 23 stopnie i szczelnie wszystko zamykasz. Może w domu jest przesuszone powietrze? Może za bardzo jesteś na co dzień naubierany? Często się przeziębiasz? A ile śpisz? Co jesz? Ile czasu spędzasz na zewnątrz? A może Twój plan treningowy i ambicje są przekombinowane. Dej se na luz na moment. Stań sobie na moment.

    Jeśli chcecie to dajcie znać w komentarzu czy nagrać wideo dotyczące wewnętrznej presji oraz redukcji codziennego stresu, który obniża nie tylko odporność, ale także rezultaty sportowe.

    Moim zdaniem we wszystkim najważniejszy jest zdrowy rozsądek i nauka, która często stoi w opozycji do mitów wyniesionych z dzieciństwa. Dziecko jest wiatr i tylko 15 stopni. Załóż czapkę, szalik, rękawiczki i siedź wyłącznie w cieplutkim domku oddychając wyłącznie nosem, jedząc ciepłą zupkę, syrop z cebuli i rutinosrorbin, bo on LECZY. A gdy jesteś chory (bo za każdym razem gdy wychodzisz jesteś chory) wówczas nic tylko łóżko.

    Morsowanie? Sauna? Rower? Bieganie na zewnątrz spoconym? Toż to śmierć! Bieganie mając katar? Babcia mówi, że absolutnie nie.

    Z kolei gdy już jesteś chory, a Twój organizm nie manifestuje bardzo silnych objawów możesz spróbować zrobić lekki i krótki trening czy to na trenażerze czy na zewnątrz, ale pod warunkiem, że nie robisz tego na siłę na skutek perfekcjonizmu, wewnętrznego przymusu.

    Rozważ także inne formy aktywności. To może być spacer, sesja ćwiczeń rozciągających. Wszystkie te aktywności, które nie będą powodować wysokich skoków tętna lub głębokiego wyziębienia na skutek sporej ilości wydalanego potu

  • Chcesz mnie wesprzeć? Kup sobie coś na Prawie.PRO: https://Prawie.PRO

    Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/ Facebook: https://www.facebook.com/leszekprawiepro/ Moja książka: https://prawie.pro/produkt/ksiazka-prawie-pro-wygraj-siebie-z-imienna-dedykacja/
  • Chcesz mnie wesprzeć? Kup sobie coś na Prawie.PRO: https://Prawie.PRO

    Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/ Facebook: https://www.facebook.com/leszekprawiepro/ Moja książka: https://prawie.pro/produkt/ksiazka-prawie-pro-wygraj-siebie-z-imienna-dedykacja/
  • Chcesz mnie wesprzeć? Kup sobie coś na Prawie.PRO: https://Prawie.PRO

    Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/ Facebook: https://www.facebook.com/leszekprawiepro/ Moja książka: https://prawie.pro/produkt/ksiazka-prawie-pro-wygraj-siebie-z-imienna-dedykacja/
  • Chcesz mnie wesprzeć? Kup sobie coś na Prawie.PRO: https://Prawie.PRO

    Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/ Facebook: https://www.facebook.com/leszekprawiepro/ Moja książka: https://prawie.pro/produkt/ksiazka-prawie-pro-wygraj-siebie-z-imienna-dedykacja/
  • Cześć tutaj Leszek. Jestem były grubasem i byłym płaskoszosowcem. Od momentu zakupu pierwszej szosy do dziś wiele się wydarzyło. Miałem okazję m.in. przez totalny przypadek odkryć piękno górskiego kolarstwa szosowego. Niemal każdego z nas prędzej czy później czeka dotarcie do ściany. Dlatego im wcześniej się dowiesz jak totalnie inne jest kolarstwo szosowe uprawiane na Mazowszu, w Wielkopolsce, Kujawach od tego na południu Polski czy Europy tym dla Ciebie lepiej.

    PIerwszy problem to brak skali porównawczej. Jeśli jak ja – początkowo jeździsz tylko tak, żeby się zbytnio nie zmęczyć to może być kiepsko po zderzeniu nawet z najmniejszym podjazdem. Dla mnie podjazd pod Górę Kalwarię o długości 300 metrów i 20 metrach przewyższenia powodował drżenie nóg i niekontrolowane odruchy fizjologiczne. Przy tym uważałem, że to jest absolutne maksimum jakie da się pokonać rowerem. Jednak to w slangu kolarskim jedynie hopka lub zmarszczka. Bardziej wytrenowany kolarz tylko na chwilę stanie w korbie i koniec hopki.

    Zupełnie, kompletnie czym innym jest pokonywanie długich, wielokilometrowych pojazdów. To może być 10 lub 20 kilometrów jazdy non stop pod górę o średnim nachyleniu 8 albo 10%. Jak coś takiego w ogóle ogarnąć będąc początkującym?

    Przede wszystkim spokojnie. Swoim równym tempem bez szarpania i popisów. Emocje zostaw sobie na koniec.

    W miarę możliwości zapoznaj się wcześniej z profilem podjazdu. Jak się zaczyna. Czy najbardziej stromo jest na początku a może na końcu?

    Przy tym przestań patrzeć na innych kolarzy. Nie próbuj broń może nikogo doganiać albo na siłę trzymać czyjeś tempo.

    Nawet podczas jazdy w grupie zasada jest taka, że każdy leci według swoich możliwości.

    Jeśli zaraz na samym początku wystrzelisz ponad siły po kilkunastu minutach wykorkujesz.

    Możesz przyjechać z 5 minutami straty, albo wcale zaliczając po drodze zgon.

    Pamiętacie jak opowiadałem o prawidłowej kadencji? W górach podczas długiej wspinaczki nie będzie to miało zastosowania. Oczywiście, optymalne będzie utrzymywać te 90 obrotów korbą na minutę bez względu na stromiznę. Jednak w rzeczywistości często zdarza się, że jest to po prostu niemożliwe.

    To co moim zdaniem jest bardzo ważne w górach to umiejętność jazdy stojąc w korbie. To kompletnie inny rodzaj pracy. Zadaj sobie pytanie kiedy ostatnio pedałowałeś/aś na stojąco na bardzo twardym przełożeniu przez przykładowo 3 minuty bez przerwy .

    Dlaczego? Ponieważ mogą się zdarzyć takie podjazdy, gdzie nie dasz rady inaczej podjechać.

    Tymczasem mając wytrenowane nawet bardzo powolne pedałowanie na stojąco jesteś w stanie pojechać i 15% bez konieczności prowadzenia roweru idąc obok niego, nawet przy masie 100 kg i napędem 34-30.

    Tutaj świetnie sprawdzą się ćwiczenia na trenażerze realizowane zimą choćby przy użyciu ZWIFTA z ustawioną opcją Training Difficulty na 100% rzeczywistego oporu na trasach Epic KOM, Ven Top lub Alpe Du ZWIFT. Możesz sobie w głowie rozpisać plan zawierający jeden podjazd tygodniowo. Nie ma chyba lepszego sposobu na adaptację mięśni nóg, obręczy barkowej i pleców do ciężkiej i długiej pracy na przemian na siedząco i na stojąco. To boli, ale w realu mało co Cię zaskoczy.

    Kolejna kwestia to konfiguracja napędu w naszym rowerze. Przednie i tylne zębatki mogą mieć różne rozmiary. Być może Twoja kaseta ma tylko 28 ząbków i warto na początek wymienić ją na większą. Sam nie jestem zwolennikiem takiego sposobu rozwiązywania swoich ograniczeń, jednak lepiej ulżyć sobie większą ilością zębów, niż umarnąc na Przehybie, Magurce czy Przełęczy Karkonoskiej.

    Dodatkowym utrudnieniem w górach będzie problem z adaptacją cieplną. Musisz być przygotowany do jazdy z prędkością 9km/h, z niemal maksymalnym tętnem przez 45 minut. Albo 90. Nie ma wiatru, leje się z Ciebie. Trzeba dużo pić bez schodzenia z roweru przy tym cały czas siłowo depcząc pedały. Znów wracam do zimowego trenażera. To też da si

  • Jest noga, jest moc, jednak na rowerze odpadam. 6 błędów.

    W kalendarzu zima. Za oknem warunki idealne do treningów na trenażerze. Zimą notuję rekordy mocy, FTP rośnie aż zrywam łańcuch i gwinty w korbie. Mimo to na zewnątrz często odpadam od reszty grupy. Mimo, że każdy z nas jest na tym samym poziomie swojej kondycji i ma podobnej klasy sprzęt, a na pewno nie taki, który wyrywa między nami przepaść. Niestety nie ma takich rowerów szosowych.

    W skrócie dziś o tym, że moc w girach to nie wszystko, a im wcześniej się o tym przekonasz tym dla Ciebie lepiej.

    Od razu mówię, że jestem ogromnym orędownikiem jazdy zimą na trenażerze. Przyznaję się, że poniżej 10 nie jeżdzę na zewnątrz. Jednak lepiej jest trenować samą formę niż nie robić przez pół roku totalnie nic. BO TRENAŻER NIE ROZWIJA TECHNIKI JAZDY. O tym w nagrałem nie jeden film których obejrzenie polecam pod rozwagę.

    To czego najbardziej się boimy na zawodach, albo podczas jazdy z grupie to, że nie damy rady reszcie.

    Noooo booo ostatnio jak byłem na ustawce to oni jechali 40 na godzinę a ja jeździłem sam maksymalnie 31.alboNa zjeździe na drugim zakręcie już odpadłem, bo zjeżdżają jak szaleńcy.

    Zauważ, że i w jednym i w drugim przypadku nie jest potrzebne generowanie Bóg wie jakiej mocy. 40 km/h w grupie to jest wolno. Serio. Do utrzymania takiego tempa wystarczy około 2 – 2.5 W/kg. To tak naprawdę jest strefa tlenowa w większości przypadków. Oczywiście, nie każdy od razu jest w stanie trzymać takie wartości w pierwszym sezonie swojej kariery. Jednak to nie jest przerażająca moc. W czym zatem tkwi sekret?W chowaniu się przed wiatrem. Na płaskim walczy się nie z masą, nie z grawitacją czy tarciem. To powietrze jest głowym hamulcowym. Dlatego peletony jeżdzą z tak obłędną wydawać by się mogło prędkością.Czoło grupy pracuje a reszta jadąca na tak zwanym kole odpoczywa. Naprawdę.Tylko, aby móc jeździć zrelaksowanym 45 km/h musisz nauczyć się techniki jazdy w grupie. Tutaj potrzeba po prostu doświadczenia, nieco śmiałości. Wystarczy uwierzyć, że dasz radę z resztą, bo najsłabszym Twoim ogniwem jest właśnie głowa a nie brak mocy. O tym także nagrałem długi długi film.

    Z tym punktem wiąże się jeszcze drugi. Także związany z aerodynamiką. To pozycja na rowerze i korzystanie z dolnego chwytu. Obniżenie głowy da więcej niż najlepszej klasy rower. Więcej, niż karbonowa rama i wysokie stożki razem wzięte. Niech brak komfortu w dolnym chwycie będzie motywacją do zredukowania objętości brzuszka. Do tego warto też pamiętać o prawidłowym trzymaniu kierownicy. Mam tutaj na myśli zgięte łokcie i rozluźnione plecy. To też nie przychodzi z dnia na dzień. Ja miałem tak, że mi przez pierwsze tygodnie nauki utrzymywania prawidłowej pozycji na rowerze odpadało wszystko. Ręce, plecy, wacek. Jednak przeszło. To jak ze wszystkimi nowościami w życiu. Najpierw jest ból, a potem radość i bonifikaty wynikające z adaptacji.

    Trzeci duuuży punkt to brak umiejętności pokonywania zakrętów. W slangu motocyklowym i kolarskim to tak zwany cornering, o którym jak chcecie to także zrobie kiedyś materiał plenerowy. W skrócie chodzi o pojęcie teorii i wdrażanie jej przy okazji pokonywania każdego zakrętu, zwłaszcza na zjazdach w górach. Co z tego, że na podjeździe wysuwasz się na czoło jak z górki wyprzedzają Ciebie słabsi, albo pewniejsi siebie kolarze.

    Tutaj znów nie ma znaczenia kompletnie nasza forma, tylko umiejętności, doświadczenie i odpowiednia wiedza.Zdecydowana większość z nas obiera po prostu złą ścieżkę zakrętu. Moim zdaniem trzeba przede wszystkim patrzeć daleko przed siebie i szukać trzech punktów. Pierwszy to wejście. TU.

    Przed dotarciem do niego mamy już ustabilizowaną prędkość i głowę skierowaną w kierunku tak zwanego apexu. To jest szczyt zakrętu. Za nim poszerzone wyjście. Oczywiście nie wolno nigdy przekraczać osi jezdni a każdy taki manewr musi być poprzedzony rozejrzeniem się czy wokół nas nie ma innych kolarzy n

  • Jak w 2015 roku ktoś mi opowiadał, że dojechał do pracy 13 km na rowerze to byłem pełen podziwu. Gdy 2016 ktoś na szosie pokazał mi swój trening 30 kilometrowy to mówiłem, że jest ultrakomarzem. Kiedy na zainstalowałem Stravę zobaczyłem, że są ludzie, którzy potrafią zrobić nawet 100. Pomyślałem – wariaci.

    Gdy w 2016 roku zrobiłem pierwsze 13 kilometrów na szosie byłem dla siebie pełen podziwu. Gdy po miesiącu pojechałem 30 to uważałem się za ultrakolarza i umierałem przez kolejne dwa tygodnie. Tu pojawił się sufit nie do przebicia, ani głową ani tyłkiem. Z perspektywy trzepaka, leszcza, pączka, kluska chciałbym na przykładzie moich błędów powiedzieć jak przygotować się do robienia dłuższych dystansów na rowerze.

    Przy tym zaznaczam, że nie jestem i nie będę nigdy ultrasem. Nigdy nie siedziałem na rowerze dłużej niż 10 godzin netto, jednak wiem, że większość z nas nie ma ambicji do bicia dystansu przez 28 godzin.

    Całe to wideo można streścić w jednym zdaniu. Aby robić długie dystanse, powinno się robić długie dystanse. Dziękuję.

    Tak, bo tylko osobista praktyka jest w stanie pokazać nam najsłabsze ogniwa. Początkowo będzie to po prostu brak adaptacji tlenowej naszego organizmu. Wydolności i wytrzymałości. Spokojna jazda przelotową prędkością 31 km/h dla wytrenowanego zawodnika faktycznie jest chillowa. Jednak dla mnie na początku to była walka o życie. Skoro przekraczam tętnem strefy tlenowe jadąc tak naprawdę w beztlenie to nie mam szans jechać takim tempem przez więcej jak godzina maks. Po prostu ścina człowieka, nogi odmawiają posłuszeństwa, chce się rzygać, pojawiają się Mroczki. Samo w sobie to może jest dobrą jednostką treningową, ale dla poprawy naszego tempa, a nie wytrzymałości przy długotrwałym wysiłku.

    To problem nie tylko początkujących, bo większość z nas zaczyna długie dystanse za mocno nie zostawiając sobie rezerw na potem. Stąd wniosek, że trzeba zachować pewien gradient, rezerwę, margines. Oczywiście ciężko o to kiedy jedziemy w mocniejszej grupie i dochodzą do tego jeszcze problemy związane z brakiem techniki jazdy na kole. Wtedy nie dość, że jedziemy ponad siły to jeszcze nie potrafimy oszczędzać sił chowając się za innymi. Ja miałem dokładnie tak samo, dlatego w pewnym momencie dłuższe jazdy zacząłem ogarniać sam. Trochę ze wstydu a trochę po to, aby wyczuć swoje własne tempo. Tak wskoczyła dziewicza pięćdziesiątka na raz bez chwili zatrzymania przy wadze ponad 100 kg. Dumny byłem tak ogromnie, że z tej okazji postanowiłem sobie kupić kask aero.

    Przy tej okazji powiedziałem nieco o swojej przeszłej masie. Czy ona ma na długim dystansie aż tak duże znaczenie. I tak i nie. Zauważcie, że większość długodystansowców wcale nie jest niesamowicie wycieniowana. To oznacza, że dla nich priorytetem być może jest siła, wytrzymałość tlenowa a nie masa. Z drugiej strony im jesteś lżejszy, tym mniejszy wysiłek energetyczny wkładasz w rower na podjazdach oraz na wietrze. Z trzeciej przesadna nadwaga obniża komfort jazdy. Szybciej męczą się nadgarstki, plecy oraz tyłek. Bez względu na to jakie masz spodenki, rękawiczki, siodełko oraz fitting. To jest kolejny argument, aby schudnąć i trzymać optymalną wagę, nie magazynować przesadnie dużo węglowodanów i tłuszczu o czym będzie jeszcze za chwilkę.

    Mi zrzucenie wagi bardzo pomogło w poprawieniu swojej wytrzymałości. Redukując do 79 kg poczułem bardzo dużą różnicę i przejechanie 100 km nie było już tak dużym wyzwaniem jak na początku, kiedy to 3 godziny siedzenia na rowerze longiem oznaczało prawdziwą walkę o życie i odpływ całej krwi z mózgu do nóg. Leżałem w wannie przez 2 godziny i starałem sobie przypomnieć gdzie ja dzisiaj byłem. Tak naprawdę każde 5 kg redukcji nadwagi da bardzo wymierne efekty na trasie. Spada nasze zapotrzebowanie energetyczne podczas jazdy przez co unikamy tak zwanych bomb, czyli stanu w którym poziom cukru spada tak bardzo, że chce się zejść z roweru i płakać. Uczymy się przez to też bardziej r

  • Dzisiaj zabieram Was na wspólną podróż w stronę słońca. Do miejsca, gdzie styczniu jest wiosna. Do zimowej stolicy kolarstwa szosowego. To zaledwie 3.5 godziny lotu za 500 zł w jedną stronę.

    Dzień dobry w Calpe na południu Hiszpanii, gdzie przed sezonem turystycznym są tylko kolarze, kolarze, kolarze. Polacy, Polacy, Polacy.

    Spora część restauracji i drobnych sklepików jest zamknięta. Czynne są za to wszystkie wypożyczalnie w których bez trzytygodniowej rezerwacji nie ma szans ustrzelić jakiejkolwiek szosy.Koszt wypożyczenia na przykład Speca wynosi 28 Euro za dobę czyli jakieś 130 zł. Przy okazji bookingu sprzętu podaje się przybliżony fitting naszego obecnego sprzętu.Dostajecie rower gotowy do jazdy i ustawiony pod siebie.

    Trzeba tylko pamiętać o kasku, butach, swoim liczniku i jak się okazuje ciepłych ciuchach.

    W słońcu temperatura odczuwalna to jakieś 15, może 20 stopni. Jednak w cieniu to już zaledwie 8. To najchłodniejszy okres w Calpe. Cieplej jest nawet w grudniu. Nie mniej da się opalić. Warunki dzisiaj są takie jak u nas początkiem kwietnia. Trzeba ubrać długą potówkę, bluzę, czapeczkę i coś cienkiego na górskie zjazdy. Do tego asekuracyjnie jeszcze nogawki.

    Pierwsza trasa zapoznawcza to 77 kilometrów i 1300 metrów z wizytą na szczycie Col De Rates, gdzie już konieczne było uzbrojenie się w dodatkowe ciuchy. Tam też przekonałem się jak bardzo należy podgonić tempo na powrocie że względu na zbliżający się zachód słońca, po którym robi się niezwykle zimno.

    Cena hoteluTrzygwiazdkowy hotel o tej porze roku kosztuje około 250 zł za dobę. To nie jest fortuna. To ceny porównywalne z tymi co w Polsce.

    Trzeci dzień to piękna odmiana aury.

    Czas na najpiękniejszą trasę wiodącą przez malownicze miasteczka, sady pomarańczowe, oliwne.

    Niekiedy była okazja się zatrzymać nie tylko w najsłynniejszych kolarskich kawiarniach, ale także z bliska poznawać naturę podczas zmian dwóch dętek. Jeden za wszystkich bez względu na okoliczności nigdy nikogo nie powinno się zostawiać samemu. Czasami niewielki gest może sprawić, że czujemy się wszyscy jednym peletonem. Kązdy jest tak samo ważny.

    Punktem głównym był podjazd pod Coll de la Garga, który w wielu miejscach zaskakiwał.

    Mimo, że to było niby tylko 85 km i w sumie 1500 metrów przewyższenia to zmęczyłem się tego dnia. Jednak chciałem wykorzystać to słońce do ostatniej minuty. To niesamowite jak światło może przeganiać smutek, albo zmęczenie psychiczne. Kocham Polskę, ale jesień i zima jest dla mnie bardzo trudna. Stąd postanowienie, aby częściej tu wracać. Tak często na ile będą pozwalać mi finanse, rozwój mojego sklepu i optymalizacja czasu, efektywności pracy.

    Życzę Każdemu, aby udawało się od czasu do czasu odłożyć nieco kasy, być może około 2000 zł, aby zasposorować sobie taki wyjazd z przyjaciółmi. Takie oderwanie od codzienności i dosłowna zmiana klimatu niesamowicie pomaga się naładować czymś niezwykle pozytywnym. Połączeniem zupełnie odmiennej mentalności Hiszpanów, ogromną dozą słońca, ruchu, wpaniałego powietrza i zapierającymi dech widokami, które czekają tutaj na każdym kroku o każdej porze roku.

  • Chcesz mnie wesprzeć? Kup sobie coś na Prawie.PRO: https://Prawie.PRO

    Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/ Facebook: https://www.facebook.com/leszekprawiepro/ Moja książka: https://prawie.pro/produkt/ksiazka-prawie-pro-wygraj-siebie-z-imienna-dedykacja/
  • Chcesz mnie wesprzeć? Kup sobie coś na Prawie.PRO: https://Prawie.PRO

    Mój Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/ Facebook: https://www.facebook.com/leszekprawiepro/ Moja książka: https://prawie.pro/produkt/ksiazka-prawie-pro-wygraj-siebie-z-imienna-dedykacja/

    Fragment książki Prawie.PRO Wygraj Siebie, rozdział NOWA HIGIENA ŻYCIA. Nagranie pochodzące z nagrania audiobooka.

     

  • Na sport i świat patrzę dziwnie. Moje serce i zmysły działają inaczej co jest moim przekleństwem i błogosławieństwem. Przez to jestem ciężkim do zniesienia dla samego siebie człowiekiem i zawodnikiem. Nie tylko dla siebie. To, że jestem tutaj i mówię o tym także może być utrapieniem dla Ciebie, ponieważ mam interwałową potrzebę wyrzucenia tego wszystkiego z siebie. Z nadzieją, że zostaniemy zrozumieni. Ja i każdy, kto tak jak ja poprzez kolarstwo walczy z WWO, lękiem i depresją. To jednocześnie rozwinięcie mojego najdłuższego i najtrudniejszego do przyswojenia filmu sprzed kilku miesięcy do którego karta wysuwa się w prawym rogu.

    Jestem inny. Wiem o tym. Jednak wiele lat musiało minąć, aby to zrozumieć i zaakceptować. Nie oznacza to wyjątkowości, bo ludzi takich jak ja jest mnóstwo. Większość nawet sobie nie zdaje sprawy z tego, że również patrzą na codzienność przez ten sam zakrzywiony pryzmat. Czyli jaki? Opowiem Wam po krótce, tylko niech Wam nie wybije korków ze śmiechu.

    YouTube, podcast i social media pokazują może 2% mojego życia. Przez to mnóstwo osób myśli, że jestem człowiekiem sukcesu, zarąbistym kolarzem i wulkanem motywacji. To prawda, z tą różnicą, że gówno prawda. Tak średnio przez trzy miesiące w roku każdego dnia walczę ze sobą, żeby w ogóle wstać z łóżka, nie mówiąc o rowerze, bieganiu czy basenie. Nie chce mi się totalnie nic. Z zaciśniętymi zębami trenuję, bo wiem, że jeśli odpuszczę to będzie jeszcze gorzej. Zniknie mi resztka energii do działania. Najsłabiej jest w listopadzie i marcu. Te dwa przesilenia są okresem kiedy potrzebuję mieć bat nad sobą w postaci trenera, Widzów i przyjaciół. Dlatego tak cieszę się z trenażera, wirtualnych ustawek czy nawet bieżni.

    Te przeklęte miesiące to także moment kiedy kompletnie spada mi determinacja do pracy. Stąd powstają czasem mniej atrakcyjne filmy. Bo one są tak słabe albo tak dobre jak ja w danej chwili. Wszystko wydaje mi się być totalnie beznadziejne. Gdy wypuszczę słabe wideo i spotka się ono z adekwatnymi ocenami, wówczas tym bardziej upewniam się w przekonaniu, że nie warto robić cokolwiek. Wtedy po prostu nasłuchuję kolejnych potencjalnych porażek. Co ciekawe ten schemat działa też w innych moich obszarach. Spada zainteresowanie gaciami w moim sklepie? To nie przez to, że skończył się sezon, to Twoja wina. Wiem, że to mega śmieszne, ale głowie ciężko niekiedy wytłumaczyć fakty. Ciężko jest przekonać mózg do tego, że zmiana pory roku, zmęczenie sezonem, zawirowaniami życiowymi to nie porażka, tylko normalny cykl niosący za sobą naturalne konsekwencje w postaci spadku. Spadku wszystkiego na raz. Formy fizycznej i psychicznej. Wówczas tak samo jak na rowerze. Pomimo słabszych rezultatów zaciskam zęby i jakoś przepedałowuje te krótkie, acz agresywne wzniesienia. Kosztuje to zazwyczaj dwa razy więcej, niż zwykle, ale jeśli się zatrzymam to spadnę z rowerka.

    Bez względu na porę roku, gdy jestem zmęczony, mam wrażenie, że wszystkie moje zmysły pracują jakby ze zdwojoną siłą. No dobra, niekiedy na przełomie zimy albo wiosny z poczwórną. To uciążliwe, bo bardzo często czuję się psychicznie wykończony z byle powodu. Wymagające jest wówczas dla mnie poznawanie nowych ludzi, miejsc. Irytują mnie głośne dźwięki, ostre zimne światło. Przez to zdarza mi się uciekać i ciężko jest mi nawet rozmawiać z kimkolwiek. Jeśli unikam ustawek, albo wspólnych treningów na rzecz samotnych to właśnie wtedy. Mówi się wówczas o tak zwanym przebodźcowaniu i chociaż to określenie jest wyświechtane to w pełni adekwatne. Wiem, że po prostu muszę znaleźć pół dnia dla siebie i posiedzieć w domu pod kołdrą. To jest mój okresowy, zakamuflowany introwertyzm. Jego szczyt przeżywałem na przykład na Prawie.PRO Tour Gliwicach albo w dniu premiery książki. Wtedy zdaje się być wystraszony, mało rozmowny, jakby pół kroku z tyłu. Wtedy udział w takich spotkaniach jest bardzo wymagający dla mojej głowy i pochłania bardzo dużo energii, co jest kompletnie niewytłumaczalne. Z