Episódios
-
Zdarzyło mi się parę razy zaśpiewać na scenie. Zdarzyło mi się parę razy pogawędzić o piosenkach dla publiczności. Ale największą swoją muzyczną przygodę przeżyłem w listopadzie ubiegłego roku. Legendarny zespół Ryczące Dwudziestki zaproponował mi abym poprowadził ich jubileuszowy koncert podsumowujący obchody czterdziestolecia działalności. Takich propozycji się nie odrzuca, zwłaszcza, że drugim prowadzącym był Marek Wikliński, lider fenomenalnych Sąsiadów.Koncert składał się z paru części. Dwie z nich miały charakter taki trochę jarasaseasongowy, każdą piosenkę wyśpiewaną przez jubilatów okrasiłem (mam nadzieję, że okrasiłem) krótką o niej opowieścią. A wszystko odbyło się 12 listopada ubiegłego roku w ramach festiwalu Tratwa w Chorzowskim Centrum Kultury.
Widownia centrum do małych nie należy ale pomieściła znikomy ułamek fanów Ryczących Dwudziestek. Pomyślałem więc, że ja Was zaproszę na taki podcastowy ekwiwalent jubileuszowego koncertu. Opowiem Wam o każdej zaśpiewanej piosence i razem posłuchamy jak ryczący dżentelmeni ją zaśpiewają. Żeby było jak na koncercie zachowam kolejność utworów. Całość podzielę na 3 części, przed Wami pierwsza. Aha, a żeby zrekompensować Wam fakt, że nie słuchacie szanownychjubilatów na żywo, zaproszę specjalnie dla Was na podcastową wirtualną scenę wykonawców piosenek będących źródłem lub inspiracją dla przebojów Ryczących Dwudziestek.
A więc pierwsza część – A capella. Zamknijcie oczy. Zespół już gotowy na scenie, goście za kulisami a Wy siedzicie wygodnie w fotelach i słuchacie…
Audycjazawiera utwory:
“Rivers of Babylon”, wyk. Boney M, sł. I muz. Brent Dowe i Trevor McNaughton na podst. Psalmu 137
“By The Waters”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Psalm 137 muz. Lee Hays, na podst. Philipa Hayesa
“Tri Martolod ”, wyk. Alan Stivell, sł. i muz. trad.
“Tri Martolod ”, wyk. Ryczące Dwudziestki sł. Andrzej „Qńa” Grzela, muz. trad. (“Tri Martolod ”)
“Alasdair Mhic Colla Ghasda”, wyk. Anne Lorne Gillies, sł. i muz. trad.
“Nie pamiętam”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Artur Sczesny, muz. trad. (“Alasdair Mhic Colla Ghasda”)
“Brian Boru's March”, wyk. Arno Kilhoffer I Marina Lys, muz. trad.
“Brian Boru”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Artur Sczesny muz. trad. (“Brian Boru's March”)
“Greenland Whale Fisheries”, wyk. Pogue Mahone, sł. i muz. trad.
“Grenlandzcy Wielorybnicy”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Andrzej Mendygrał i muz. trad. (“Greenland Whale Fisheries”)
#music #history #folk #szanty #shanties #shanty #żeglarstwo #muzyka #historia #historie #piosenki
#szanty #shanties #folk #forebitter #żeglarska
-
Podcast Jarasaseasongi powstał niechcący, przy okazji tworzenia audycji dla Radia Danielka. A Radio Danielka skończyło już 3 lata. Na tę okoliczność pasowałoby więc w Jarasaseasongach o radiu. Już kiedyś opowiadałem o prekursorach nowoczesnego radiowego dziennikarstwa, dziś opowiem więcej o ich rewolucyjnej audycji.
Nasze radio – Danielkę robi grupa zapaleńców, profesjonalistów i amatorów choćby takich jak ja. Dzięki rewolucji technologicznej możemy to robić bez potężnego zaplecza technicznego. Ha, albo może właśnie z potężnym zapleczem… zaklętym w miniaturowych, prostych w obsłudze urządzeniach. Może właśnie tak.
Ale kształt naszych audycji to nie tylko technologia, to suma naszych pasji i doświadczeń pokoleń radiowców, doświadczeń zebranych, podpatrzonych, no i przede wszystkim podsłuchanych. Nie musieliśmy wyważać drzwi i wymyślać koła, zrobili to za nas inni. Mi szczególnie bliskie są dokonania najbardziej folkowej pary wszech czasów Peggy Seeger i Ewana MacColla. Otóż pod koniec lat 50 ubiegłego wieku Ewan i Peggy, nawiązali współpracę z angielskim producentem radiowym Charlsem Parkerem. Postanowili stworzyć dla BBC cykl audycji poświęconych różnym aspektom życia na wyspach brytyjskich. Na przestrzeni 6 lat powstało osiem audycji o różnorodnej tematyce. Cykl nosił nazwę „Radio Ballad” i zapisał się na stałe na kartach historii dziennikarstwa.
Nasi folkowcy wpadli na pomysł, żeby połączyć w jednej audycji cztery fundamentalne elementy dotąd nie wykorzystywane w komplecie. Mianowicie: muzykę instrumentalną, efekty dźwiękowe, piosenki i nagrane wypowiedzi zwyczajnych ludzi. Dziś nie brzmi to zaskakująco ale w latach 50 była to rewolucja. Samo połączenie różnych form nie było może szczególnie zaskakujące, nowością był sposób emitowania wypowiedzi bohaterów. W tamtych czasach w audycjach radiowych wypowiedzi zwyczajnych ludzi były transkrybowane a następnie czytane przez zawodowych lektorów. MacColl, Seeger i Parker, do każdej audycji gromadzili setki taśm z nagranymi rozmowami …spośród nich wybierali najciekawsze i, uwaga w ORYGINALE puszczali w eter. W tamtych latach - szok. Powstały programy autentyczne, zabawne, pouczające i poetyckie, w których poszczególne elementy przenikały się nawzajem.
Zatem o Radio Ballad opowiadam w dzisiejszym podcaście. Ale,jako że Jarasaseasongi to przecież rzecz o piosenkach, to posłuchamy piosenek z tego cyklu. Wszakże w Radio Ballad śpiewane były utwory napisane specjalnie do każdej audycji przez Ewana MacColla. Posłuchajcie zatem jak piosenki Ewana zrewolucyjnego cyklu audycji śpiewają inni artyści.
Audycja zawiera utwory:
“Song of the Iron Road”, wyk. Luke Kelly i The Dubliners, sł. i muz. Ewan MacColl
“Just a Note”, wyk. Karan Casey, sł. i muz. Ewan MacColl
“Niech zabrzmi pieśń ”, wyk. Cztery Refy, sł. Ewan MacColl, tłum. Jerzy Rogacki muz. Ewan MacColl “On the North Sea Holes”,
“The Big Hewer”, wyk. David Coffin, sł. i muz. Ewan MacColl
“Morrissey and the Russian Sailor”, wyk. Seán 'ac Dhonnchadha, sł. i muz. trad.
“Moving On Song”, wyk. MacColl Brothers, Chris Wood i Karine Polwart, sł. i muz. Ewan MacColl
#music #history #folk #szanty #shanties #shanty #żeglarstwo #muzyka #historia #historie #piosenki
-
Estão a faltar episódios?
-
W 1979 roku legendarny zespół „The Irish Rovers”, założony przez Irlandczyków osiadłych w Toronto wydał płytę “Tall Ships and Salty Dogs”. Szesnaście świetnych morskich piosenek. Wśród nich „The Wanderer and The Whale” – wędrowiec i wieloryb. Opowieść o polowaniu na wieloryba. Nie byle jaka opowieść o nie byle jakim polowaniu. Bestię ścigał Wanderer – po naszemuwędrowiec, ostatni żaglowiec wielorybniczy, ostatni i według wielu najpiękniejszy. Niestety nie przetrwał do dzisiaj, możemy podziwiać tylko plany i modele.
A płyta? Parę lat póżniej trafiła do rąk Dariusza Ślewy i Grzegorza Tyszkiewicza. Jeszcze przed założeniem grupy „Smugglers” panowie do brawurowej melodii napisali polski tekst, będący luźnym tłumaczeniem oryginału. Tak powstały „Łowy” - jedna z ozdób debiutanckiej płyty Smugglersów. Wystarczy oczy zamknąć i można poczuć się jak na wielorybniku. To zasługaświetnego tekstu… i melodii. A melodia ma już swoje lata. Nosi tytuł „The Derby Ram”, jej najstarsze nagranie pochodzi z 1957 roku z płyty „English Drinking Songs” kolekcjonera i barda folkowego A.L. LLoyda. Bert Loyd śpiewa o baranie z Derby. Okazuje się, że Will Millar z The Irish Rovers napisał nowy, marynarski, wielorybniczy tekst do starej angielskiej ludowej melodii, tylko refren zostawił prawie nie zmieniony. W tym refrenie podmiot liryczny zapewnia słuchacza że wyspiewuje całą prawdę. A ten „Derby Ram” Berta Loyda? Cóż to za baran? No właśnie – wyruszyłem na łowy na barana. A co złowiłem pisałem w podcaście. Zachęcam do posłuchania.
Audycjazawiera utwory:
“Wanderer And The Whale”, wyk. The Irish Rovers,sł. i muz. Will Millar
„ Łowy”, wyk. Smugglers, sł. Dariusz Ślewai Grzegorz Tyszkiewicz muz. trad. „The Derby Ram”
„ The Derby Ram”, wyk. A.L. LLoyd, sł. imuz. trad.
„ Mylecharaine's March”, wyk. Barrule, muz. trad.
„ Mari Lwyd”, wyk. Carreg Lafar, sł. muz.Vinnie Baker
„ Oh, Didn't He Ramble”, wyk. JellyRoll Morton, muz. J. Rosamond Johnson,James Weldon Johnson, and Bob Cole, na podstawie “The Derby Ram”
„ The Ram Song”, wyk. Nowell Sing We Clear, sł. i muz. trad.
„ The Derby Ram”, wyk. Sean Dagher, sł.i muz. trad.
#music #history #folk #szanty #shanties #shanty #żeglarstwo #muzyka #historia #historie #piosenki
-
W jarasaseasongach czas na piosenkę świąteczną. Poszwędamy się po Nowym Jorku. I to w doborowym towarzystwie. Bajkę z nowego Jorku opowie nam ikona współczesnego folku, ba nawet punk folku, Shane MacGowan z zespołem The Pogues.
Opowiem Wam dzisiaj o najpopularniejszej w XXI wieku na wyspach brytyjskich - można by rzec pastorałce, zresztą - sami to ocenicie. „Fairytale of New York”, bo o niej mowa do 2020 roku sprzedała się na wyspach w dwóch milionach czterystu tysiącach egzemplarzy i uzyskała poczwórną platynę. Przez wielu jest uważana za najlepszą piosenkę bożonarodzeniową wszech czasów. I Ja się do tych wielu zaliczam, mógłbym stać na ich czele.
Na temat powstania Fairytale of New York krąży parę legend, my skupmy się na wersji Shane’a. Jak twierdzi lider The Pogues w 1985 roku Elvis Costello, ówczesny producent Poguesów, postawił zakład, że zespół nie jest w stanie napisać bożonarodzeniowego hitu. Wydawło mu się że nic nie ryzykuje, pewnie wyobraził sobie Poguesów śpiewających „White Christmas” i już liczył pieniądze. Przeliczy się.
Jem Finer, banjoista zespołu szybko wymyślił melodię i zarys historii o marynarzu z Nowego Jorku, który spoglądając na ocean w dalekiej Irlandii tęskni do domu. Brzmi dobrze? Może i tak ale sztampowo. Na szczęście Jem pochwalił się żonie, a jej historia się nie spodobała. Zaproponowała jako temat rozmowę pewnej pary w dniu Bożego Narodzenia. Finer, tak o tym opowiada: „Napisałem dwie piosenki z melodiami, jedna miała dobrą melodię i gówniany tekst, druga miała pomysł na „Fairytale”, ale melodia była marna, dałem je Shane'owi, a on nadał piosence Broadwayowski szyk i tak już zostało”.
„Fairytale of New York” powstał zatem jako rozmowa pary zmęczonych życiem, sfrustrowanych kochanków z sentymentem i jednocześnie rozgoryczeniem spoglądających na swoją przeszłość. Opowieść zaczyna się od irlandzkiego imigranta który w Boże Narodzenie trafił na izbę wytrzeźwień. Gdy słyszy starego włóczęgę śpiewającego irlandzką balladę „The Rare Old Mountain Dew” (piosenka o pędzeniu w górach irlandzkiego bimbru - poitin), zaczyna śnić o kobiecie swojego życia i zaczyna z nią słodko-gorzki dialog.
MacGowan tak to opisuje: „sama piosenka jest w końcu dość przygnębiająca, opowiada o tych starych irlandzko-amerykańskich gwiazdach Broadwayu, które siedzą w Boże Narodzenie i rozmawiają o tym, czy wszystko idzie dobrze.” Otrzymaliśmy wspaniały pijacki hymn do niespełnionych marzeń, zaprawiony przenikliwie chłodnymi wzajemnymi pretensjami. Nie brzmi jak pastorałka? Może i nie ale jakież to piękne i prawdziwe.
Mimo świątecznej tematyki, utwór został nagrany w upalne lato 1987 roku w RAK Studios w Londynie. W międzyczasie producentem Poguesów został Steve'a Lillywhite'a. Ten poprosił swoją żonę, Kirsty MacColl, o nagranie testowego wokalu, aby zespół mógł usłyszeć jak brzmi w duecie. Poguesi byli zachwceni jej wykonaniem, uznali że Kirsty musi wziąć udział w nagraniu. I wzięła. I wersja z Kirsty jest najwspalnialsza. I tak The Pogues dało nam pastorałkę nie pastorałkę, najpiękniejszą świąteczną piosenkę wszech czasów, w której komercyjny, marketingowy lukier nie przykrył mieszanki bólu i radości, miłości i żalów, które towarzyszą nam przez cały rok. Nic tylko słuchać.
Sail Ho.
Audycja zawiera utwór: "Fairytale of New York" w wykonaniu zespołu The Pogues i Kirsty McCall, słowa: Jem Finer, muzyka: Shane MacGowan
@jarasaseasongi znajdziesz na facebooku i YouTube :-)
-
Było tak, że Bóg chciał wyłonić króla wszystkich ptaków. Postanowił, że zwycięzcą ogłosi stworzenie, które wzniesie się najwyżej. Wystartowały wszystkie ptaki. Słabsze, po kolei, zmęczone odpadały od stawki, aż w przestworzach pozostał tylko orzeł. Wygrał? Bynajmniej. Kiedy w końcu orzeł, zmęczony i pewny wygranej, zaczął zniżać lot, spod jego skrzydła wyłonił się przebiegły strzyżyk i świeży, wypoczęty wzleciał wyżej. Mały ptaszek wygrał. Ale została mu łatka oszusta.
Historii przynoszących temu maleńkiemu ptakowi o potężnym głosie niesławę funkcjonuje w tradycji ludowej cały komplet, w różnych miejscach, w Irlandii, Anglii, Szkocji, Walii, na wyspie Man, czy wreszcie we Francji. Nie ma tam strzyżyk łatwego życia. Raz do roku urządzane jest polowanie na te ptaki, zwieńczone czymś na kształt festiwalu.
A w Irlandii w wieku XIX, w czasach wielkiego głodu słowo strzyżyk nabrało nowego znaczenia. Stało się symbolem wykluczenia, biedy, desperacji ale równocześnie determinacji, woli przetrwania i solidarności. Posłuchajcie opowieści o strzyżykach z Curragh, kobietach które życie zmusiło do handlu własnym ciałem, które wbrew przeciwnościom losu potrafiły w zimnych jamach zbudować namiastkę domu i ciepła rodzinnego, oazę solidarności.
Posłuchajcie opowieści o „The Curragh Wren”, strzyżykach zrówniny Curragh.
Audycjazawiera utwory:
“Hela’r Dryw”, w tle, wyk. Mabden Folk Band, muz. trad.
„The Wran Song”, wyk. The Clancy Brothers & Tommy Makem, sł. i muz. trad.
„The Cutty Wren”, wyk. Royston i Heather Wood sł. i muz. trad.
„Hela'r Dryw”, wyk. Fernhill, sł. i muz. trad.
„ he Curragh Wrens”, wyk. Jane McNamee, sł. muz. Vinnie Baker
„ he Curragh Wrens”, wyk. Plúirín Na mBan sł. i muz. Cathy Jordan
„Hunting the Wren”, wyk. Lankum, sł. Ian Lynch muz. Lankum
-
Rok 1982. W kraju bieda, terror i smutek. Mimo to środowisko wodniaków co jakiś czas urządza mniejsze lub większe koncerty piosenki żeglarskiej i szant. Ba już mamy za sobą pierwszą, jeszcze nieśmiałą edycję Festiwalu Shanties w Krakowie. A szanta w tych czasach to naprawdę egzotyczne słowo. Od kilkunastu miesięcy nie działa zespół Refpatent, środowisko żeglarskie jeszcze nie wie, że czeka na jego reinkarnację pod szyldem Cztery Refy. Coraz aktywniej na scenie poczynają sobie Jerzy Porębski, Ryszard Muzaj, Mirosław Peszkowski i Marek Szurawski, jeszcze nie wiedzą że za młodu zostaną Starymi Dzwonami, na własne życzenie. Na wiosnę 1982 roku w katowickim Teatrze Ateneum organizowany jest koncert z udziałem Witolda Zamojskiego, dziś już legendy i wspomnianego kwartetu. Katowiczanom podoba się, postanawiają zorganizować cykliczną imprezę i tak w listopadzie 1983 w teatrze Młodego Widza na Koszutce odbywa się pierwsza edycja Festiwalu Tratwa. Tak, to już 40 lat. Na festiwalu pojawia się grupa młodzieńców. Śpiewają razem od paru miesięcy, pierwszy raz wyszli na scenę pod szyldem Ryczące Dwudziestki, zaśpiewali między innymi „Hiszpańskie dziewczyny” i zdobyli III nagrodę. A potem było coraz lepiej. I tak śpiewają od czterdziestu lat. Za parę dni 12 listopada będą obchodzili swoje czterdziestolecie właśnie na kolejnej edycji Festiwalu Tratwa.
No właśnie za parę dni, a few days. Zatem dziś opowieść o jednej z najpopularniejszych piosenkę zespołu, „Few Days” właśnie. Sprawa nie taka prosta. Pojawiła się niespodziewanie w 1854 roku w kilku publikacjach naraz, i to w kilku odmiennych wersjach tekstowych. Badacze folkloru, szperacze i zbieracze piosenek do dziś się zastanawiają, i dyskutują która z wersji była pierwsza. Ciekawostką jest, że powszechnie uważana, nawet w Stanach Zjednoczonych, za piosenkę górniczą, Few Days piosenką górniczą w swojej istocie nie była. Ale o tym już posłuchajcie w podcaście 😊
Audycja zawiera utwory:
“Spanish Ladies”, w tle, wyk. Ebunny, muz. trad.
„ One Dime Blues”, w tle wyk. Etta Baker, muz. Blind Lemon Jefferson
„ Few Days”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Andrzej Mendygrał , muz. trad.
„Few Days or I’m Going Home”, wyk. Old Cremona, sł. i muz. trad.
-
Mała wycieczka geograficzno muzyczna. Zaczniemy od biegunapołudniowego. Wokół ląd wiecznie skuty lodem, czyli najpóźniej odkryty kontynent – czyli Antarktyda. Nie ma stałych mieszkańców - jest tylko parę polarnych stacji badawczych. Małe szanse, żeby tam jarasaseasongi dotarły, no cóż. Antarktydę oblewają południowe wody trzech wielkich oceanów. Tzn. dziś można już powiedzieć że oblewały, od dwutysięcznego roku te wody są uznawane formalnie za ocean południowy - czwarty ocean rozciągający się do 60 równoleżnika. Na tym oceanie też trudno liczyć na słuchaczy. Nie bez kozery obszar wody na półkuli południowej poniżej 60 równoleżnika od wieków nosi nazwę bezludne sześćdziesiątki. Dlaczego bezludne – jest tam niby parę wysp ale kto by tam przeżył, Anglicy te wody nazywają Screamin’ Sixties – wrzeszczące sześćdziesiątki.Wiatr urywa głowę i pogadać się nie da. Wraz z przepłynięciem 60 równoleżnika ku północy opuszczamy Antarktykę.
Kolejny obszar ciągnący się do równoleżnika 50 to wyjące pięćdziesiątki nomen omen. Wiatr nie ma tam jakichkolwiek lądowych barier, pędzi z oszałamiającą siłą z zachodu na wschód a fale są niewyobrażalnie wysokie. Anglicy obrazowo nazywają tę strefę furious fifties nie trzeba tłumaczyć. A jeszcze wędrujące góry lodowe. Do wyjących pięćdziesiątek mało kto się zapuszcza.
Kolejny krok na północ. Do czterdziestego równoleżnika mamy ryczące czterdziestki Roaring Forties. W tej strefie wieją również stałe wiatry zachodnie o bardzo dużej prędkości. Lecz w przeciwieństwie do pięćdziesiątek te już można ujarzmić. Ryczące czterdziestki miały w historii żeglarstwa ogromneznaczenie ekonomiczne. W 1610 roku Hendrik Brouwer dowodząc flotą trzech statków Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej w drodze do Indii Wschodnich zboczył ze szlaku wytyczonego przez Portugalczyków zszedł poniżej czterdziestego równoleżnika i pchany silnym stałym wiatrem zachodnim dotarł do celu w mniej niż 7 miesięcy. To ponad 10 miesięcy krócej niż dotychczasowy szlak, różnica kolosalna. Drogę nazwanoszlakiem Brouwera. W drugiej połowie XIX wieku kiedy na oceanach królowały klipry, które w pasie ryczących czterdziestek wędrowały między Europą a Australią i Nową Zelandią droga zyskała miano szlaku kliprów.
I na tym barwne żeglarskie nazewnictwo stref geograficznychby się zakończyło, gdyby nie pewna anomalia klimatyczno kulturalna a może nawet i społeczna. W 1983 roku, uwaga cytuję sprawców: „przyjaciele z I Drużyny Wodnej bytomskiego Hufca ZHP, zamiłowanie do żeglarstwa i przygody, oraz tęsknotę za wolnością, jakże dosłownie wtedy rozumianą, postanowili zawrzeć w śpiewanych przez siebie piosenkach. Powstali spontanicznie - z potrzeby serc, ku radości własnej i innych.”
Nazwali sięRyczące Dwudziestki.
Audycjazawiera utwory:
“Ocalić odzapomnienia”, wyk. Wojciech Majewski & Tomasz Szukalski, muzyka: Marek Grechuta
„ Bridge Over Troubled Water”, wyk. Ryczące Dwudziestki, słowa i muzyka: Paul Simon
„ Van Diemand’s Land”, wyk. Ryczące Dwudziestki, słowa: Ryczące Dwudziestki, muzyka: trad.
„Moje morze”, wyk. Ryczące Dwudziestki, słowa: Andrzej „Qńa” Grzela, muzyka: Iwan Matwijenko
-
Skąd te kalosze? Cofnijmy się do końcówki XVIII wieku. W Anglii panowie nosili wówczas wysokie buty z wywiniętą cholewką najczęściej tzw. buty heskie. Przywieźli je do Anglii walczący pod brytyjską flagą żołnierze z Hesji. Były wysokie do kolan, wykonane ze skóry cielęcej miały wcięcie w kształcie litery V i ozdobne frędzle z przodu cholewy. Takie właśnie buty z Hesji nosił Arthur Wellesley, Książe Wellington, pogromca Napoleona pod Waterloo. Wellesley na buty zwracał ogromna uwagę. Kiedy w stroju żołnierzy bryczesy zostały wyparte przez cieńsze luźniejsze spodnie, Wellesley postanowił zmodyfikować ulubione obuwie. Wellesley zlecił swojemu szewcowi zmianę fasonu, m.in. poszerzenie cholewki i usunięcie frędzli. Nowy but stworzony przez Hoby’ego był bardziej funkcjonalny, wygodniejszy i trwalszy, a jednocześnie elegancki. Wellington nie tylko na polu walki zakładał nowe buty. Często zapraszany na ekskluzywne przyjęcia, tam również się w nich pojawiał. A że uchodził za ikonęmody, wkrótce znalazł licznych naśladowców, najpierw wśród oficerów, później wśród arystokracji. No i buty zyskały wielką popularność i nową nazwę - The Wellington boots.
Wellington boots tryumfy modowe święciły do lat 40 XIX wieku,w latach 50 cholewy stawały się coraz krótsze, w 60 sięgały już tylko kostki. Prawdziwe Wellingtony używano już tylko do jazdy konnej. W 1852 roku, angielski przedsiębiorca Hiram Hutchinson poznał Charlesa Goodyeara. Hutchinson odkupił od Amerykanina patent na produkcję obuwia, założył we Francji firmę i zaczął masowo produkować pierwsze gumowce pod marką À l'Aigle czyli orzeł. Gumowe, nieprzemakalne buty w przystępnejcenie odniosły z miejsca niezwykły sukces. A 3 lata później w Szkocji osiadło dwóch przyjaciół ze Stanów Zjednoczonych, aby produkować gumowe Wellingtony. Założyli spółkę Norris & Company, kupili młyn w Edynburgu i rozpoczęli masowąprodukcję. Dziś ich firmę znamy wszyscy. To Hunter Boot Ltd.
Firma swój prawdziwy rozkwit firma zawdzięcza zamówieniomwojennym. Podczas obu światowych wojen korona zamówiła dosłownie miliony par gumowych butów dla żołnierzy w europejskich okopach. W połowie lat 40 buty zaczęły szybko zyskiwać popularność wśród cywilów, szczególnie tych z terenów wiejskich. W 1956 roku Hunter Boots Ltd. wprowadziła na rynek słynne „The Original Green Welington”, dziś nieodzownie kojarzące się z krajobrazem brytyjskiej wsi.
I czy o takim fenomenie mogło zabraknąć piosenki. No niemogło. Szczególnie w Szkocji, gdzie oryginalne wellies powstają. Billy Connolly szkocki śpiewak i kpiarz twierdzi, że Szkota w Kilcie spotkać dziś można już tylko w Edynburgu, w wellingtonkach zaś chodzą wszyscy w highland. To jest nieodzowny element ich narodowego stroju. Napisał na ten temat stosowna piosnkę. Pomysł i melodię zaczerpnął z XIX wiecznej szkockiej piosenki Davida Shawa „The Wark of The Weavers”. Autor doceniając ciężką pracę tkaczy, w pieśni wymienia obszerną liczbę powodów, dla których powinniśmy być wdzięczni tkaczom za ich pracę.
A piosenka Billa nosi tytuł „If It Wisnae Fur Yer Wellies”, czyli przekładając na nasze „Gdyby nie Twoje kalosze?”. Wymienia wiele zalet noszenia wellingtonów, od ochrony przed deszczem do ochrony przed powiedzmy niemiłym stóp aromatem. W ostatniej zwrotce krytykuje partie rządzącą i opozycję. Piosenka powstała w 1972 i szybko stała się niezwykle popularna w całej Szkocji.
Audycja zawiera utwory:
„The Wark of The Weavers”, wyk. North Sea Gas, słowa i muzyka: David Shaw
„If It Wisnae Fur Yer Wellies”, wyk. Billy Conolly, słowa: Billy onolly, muzyka: David Shaw
-
W latach 40 ubiegłego wieku, w Ameryce przyszła moda na muzykę folkową. Zaczęło się od zespołu The Weavers (pol. Tkacze), który w 1950 roku jako pierwszyw w historii umieścił folkową piosenkę na pierwszym miesjcu listy Billboard. Wokół The Weavers powstało grono zespołów i, powiedzmy, bardów popularyzujących ludową muzykę Amerykanów. Moda rozwijała się nieśpiesznie, w obiegu kawiarnianym i uczelnianym. Do głównego nurtu z tego czasu przebili się w zasadzie tylko Odetta i Harry Belafonte. Zjawisko zostało nazwane American Folk Revival.
Środowisko folkowców wywodziło się i działało głównie na uniwersytetach, było zdecydowanie lewicowe. Kiedy w latach 50’ kraj ogarnęła fala makkartyzmu, folk trafił na cenzurowane, został zepchnięty do podziemia. Pete Seeger i Lee Hays z The Weavers stanęli nawet w 1955 przed Komisją Izby Reprezentantów ds. Działalności Antyamerykańskiej. Mimo to, jeszcze w tym samym roku właśnie Seeger z kolegami dali sygnał do rozpoczęcia drugiej fali odrodzenia folkowego. W wigilę bożego narodzenia The Weavers dali porywający koncert w Carnegie Hall. Wydany 2 lata później album z tego koncertu był jedną z najlepiej sprzedających się płyt roku. A w 1958 roku powstała grupa Kingston Trio, która zaczęła nagrywać covery piosenek Tkaczy. Ich płyty sprzedawały się rewelacyjnie. Posypały się nagrody. Odnieśli niesłychany sukces komercyjny. W ich ślady poszły inne zespoły, takie jak Peter Paul and Marry, The Chad Mitchel Trio, Brothers Four. Folk trafił na szczyt trafił i rozgościł się w głównym nurcie muzyki.
Jeszcze w „kawiarnianych” czasach odrodzenia folkowego, młoda piosenkarka Niela Halleck (później po mężu Horn Miller) napisała i wykonywała piosenkę "Baby, Please Don’t Go to Town". Rzecz o dziewczynie, która idzie się zabawić, a autorka ostrzega ją przed konsekwencjami. Niela spotykała się z muzykiem Billym Robertsem. Wkrótce Billy podczas swoich gigów zaczął wykonywać własną piosenkę - „Hey Joe”. Tu mamy historię wyraźnie nawiązującą do tekstu Nieli, z tym że historia jest już o chłopaku, który zabił dziewczynę przyłapaną na zabawie z innym. Ten sam tekst (no prawie) śpiewał Hendrix, ale melodia, aranżacja jeszcze żywo przypomina dzieło Nieli. Nie przeszkodziło to Billowi zarezerwować praw do piosenki. I do dzisiaj występuje jako autor. Neila dwukrotnie próbowała dochodzić swoich praw ale zrezygnowała. W międzyczasie pojawiali się jeszcze muzycy, którzy przedstawiali inne pochodzenie piosenki, inne źródła inspiracji (też oczywiście folkowe), czasem podawali się za autorów, ale wersja tutaj przedstawiona ma chyba ma najwięcej zwolenników. Muzycznie i tekstowo się broni.
Hey Joe we wczesnych latach 60 był często grywany na klubowych scenach. To głównie za przyczyną Davida Crosbiego i The Byrds, którzy spopularyzowali piosenkę wśród muzyków zachodniego wybrzeża. Najbardziej znana była wersja zespołu The Leaves, przez dziewięć tygodni utrzymywała się na listach przebojów. Aż pojawił się młody czarnoskóry gitarzysta Jimmy Hendrix i wszystkie dotychczasowe wersje piosenki zepchnął na margines. Jego wersja Hey Joe była genialna, niepowtarzalna, wręcz ikoniczna, kto dziś pamięta o pozostałych.
Audycja zawiera utwory:
“Stairway To Heaven” (w tle), wyk. Soren Madsen muzyka: Jimmy Page
“Baby, Please Don't Go to Town”, wyk. Niela Miller, słowa i muzyka: Niela Miller
“Hey Joe”, wyk. Billy Roberts, słowa i muzyka: Billy Roberts
„Hey Joe” wyk. The Jimi Hendrix Experience, słowa i muzyka: Billy Roberts
„Norwegian Wood” (w tle) wyk. Herbie Hancock, muzyka: John Lennon, Paul McCartney
„Norwegian Wood” wyk. Tim O'Brien, słowa i muzyka: John Lennon, Paul McCartney
-
Historia sięga XIV wieku. W Europie trwa od dłuższego czasu kryzys agrarny. W połowie XIV wieku dżuma zabija blisko 1/3 populacji. Ludność niemieckiego pomorza jeszcze nie zapomniała o zarazie, a wielka powódź zabiera życie 100 tysięcy ludzi. Panuje bieda i głód na niespotykaną dotąd skalę. Chyba po raz pierwszy w historii Europy niższe warstwy społeczne nieśmiało kwestionują ład tego świata. Wybuchają pierwsze powstania ludowe. Popularność zyskują hasła wolność równość i sprawiedliwość (w tamtych czasach kojarzone są one podobno z wartościami panującymi wśród piratów).
W takich warunkach w Meklemburgii wielu zubożałych arystokratów szuka szczęścia poza prawem, część z nich na morzu. Sprzyja temu konflikt pomiędzy Meklemburgią a Danią. Na Bałtyku w tym czasie prym wiedzie związek Hanzeatycki. Małgorzata I władająca Danią chce zjednoczyć pod swoim berłem całą Skandynawię aby przeciwstawić się Hanzie. Ale w Szwecji rządzi meklemburski książę Albrecht. Szwedzi nie darzą go sympatią, zwracają się o pomoc do Małgorzaty. Duńska królowa odbija z rąk Meklemburczyków prawie całą Szwecję. Sztokholm się jej opiera. W między czasie Hanza, aby zwiększyć siłę rażenia swojej floty, wystawia ochoczo piratom listy kaperskie. Piratom często przewodzi właśnie zubożała szlachta. Zaczynają się powoli formować bractwa. Powstaje liga piracka. Jednym z zadań powierzonych im przez Hanzę jest zaopatrywanie w żywność oblężonego przez Sztokholmu. Bractwo pirackie zaczyna być nazywane bractwem witalijskim od słowa viatilleur. Określenie powstało prawdopodobnie we Francji dla statków zaopatrujących w żywność oblężone Calais w połowie XIV wieku.
O bractwie pirackim zaczynają krążyć legendy. Ludności podobają się pogłoski o całkiem jak na owe czasy demokratycznej organizacji władzy, podziale łupów, swoistej wewnętrznej lojalności. Piraci zyskują nowe miano Likedeeler, co można tłumaczyć jako równo dzielący.
W czasie oblężenia Sztokholmu bractwo witalijskie na swoją bazę wybiera Gotlandię. Po zaciętych walkach zdobywają Visby. Teraz mogą atakować teren Szwecji. Mają niemałe sukcesy, zdobywają Bergen i Malmo, Małgorzata w efekcie uwalnia Albrechta. Ale przychodzi rok 1395 i rozejm Dani i Szwecji z Hanzą. Listy kaperskie tracą ważność. Ale piraci nie wracają do domów. Łupią floty handlowe pływające pod wszelkimi banderami, a zdani na współpracę z wieśniakami z nadbrzeżnych wsi, za pomoc odwdzięczają się sowicie. Lud więc ich kocha. Władza nienawidzi.
Zakon krzyżacki organizuje flotę 84 pękatych kog, obsadza je czterema tysiącami zbrojnych knechtów wyrusza na Gotlandię i zdobywa Visby. Urządza piratom jatkę ale przywódcom z najwierniejszymi kamratami udaje się uciec. Kogi hanzeatyckie na szlakach są dalej zagrożone. Hanza wynajmuje więc słynnego flandryjskiego żołnierza i żeglarza Simona van Utrechta. Ten w tajemnicy buduje kogę specjalnie przystosowaną do walki. W pełni obsadzona i uzbrojona miała być zdolna do walki z cała eskadrą wroga to się potwierdziło. Dzięki pstrokatemu kadłubowi otrzymała przydomek „Kolorowa Krowa”. Utrechtowi udaje się w 1401 roku pod Helgolandem wywabić witalijczyków z kryjówki i sprawić im łomot. Przywódcy piratów w końcu zostają schwytany. A wśród przywódców prym wiedzie Klaus Störtebeker. To był początek końca bractwa witalijskiego…
Audycja zawiera utwory:
“Pirates of The Caribean Theme” (w tle), wyk. Eddie van der Meer muzyka: Hans Zimmer, Geoff Zanelli, Klaus Badelt
“Sjørøverne kommer!”, wyk. Slogmåkane, słowa i muzyka: Terje Formoe
“Störtebeker”, wyk. Running Wild, słowa i muzyka: Rolf Kasparek I Michael Kupper
„Störtebeker”, wyk. Across The Border, słowa i muzyka: Michael Mayer-Poes
„Liekedeeler”, wyk. Santiana, słowa: Hartmut Krech, Mark Nissen i Johannes Braun, muzyka: Frank Ramond
„Der Störtebeker ist unser Herr”, wyk. Gorch Fock, słowa i muzyka: Walter Gattke
“Na Strandzie Helu”, wyk. Bgrupa Folkowa “Formacja” I Krzysztof Jurkiewicz, słowa i muzyka: Krzysztof Jurkiewicz
-
Charleston w Karolinie Południowej. Tam od 1912 roku w budynku starej przędzalni bawełny, American Tobacco Company produkuje cygara. W fabryce panuje segregacja rasowa. Afroamerykanie wykonują cięższe prace niż biali za znacząco niższe pensje. W czasie II Wojny Światowej w Cigar Factory zaczęły działać związki zawodowe. Związkowcy w czasie wojny zgodzili się nie prowadzić akcji protestacyjnych, w zamian firma obiecała podwyżki po jej zakończeniu. Po zakończeniu wojny robotnicy podwyżek nie zobaczyli. W październiku 1945 roku wybuchł strajk. Większość strajkujących stanowiły czarne kobiety, ale organizatorzy doszli do wniosku że kluczowa dla wygrania strajku będzie wielorasowość, zaczęli integrować białe i czarne pracownice i pracowników. Strajk zakończył się 1 kwietnia 1946 roku. Pracodawca podszedł na ustępstwa, podniósł nieznacznie płace (8 centów na godzinę) i złagodził bariery rasowe.
Strajk w Fabryce Cygar jest dzisiaj uważany za znaczący, rzadkością w owych czasach była integracja i wspólna obrona interesów czarnych i białych, szczególnie w południowych stanach. Dla nas strajk jest arcyważny również z innego powodu. Podczas strajku długoletnia pracownica fabryki Lucille Simons, przed końcem pikietowania zaśpiewała piosenkę „We’ll Overcome”. To było pierwsze powszechnie uznane wykonaniesongu który dziś znamy pod tytułem „We Shall Overcome”.
Od Simmons piosenki nauczyła się Zilphia Horton, dyrektorka muzyczna w legendarnej Highlander Folk School. Zilphia tą piosenką kończyła zazwyczaj grupowe zajęcia, które prowadziła. Od Zilphii piosenki nauczył się Pete Seeger. Wydawał w tym czasie z Alanem Lomaxem i Lee Hysem biuletyn, w którym publikował pieśni robotnicze. W 1948 roku podczas kampanii prezydenckiej Henry’ego Wallace’a wydrukował „We Will Overcome”. Pete zmienił pierwsze słowa każdego wersu z „I’ll” czy też „I will” na „I shall”, tak mu lepiej brzmiało (w zasadzie to po latach sam stwierdził że nie pamięta czy to na pewno on dokonał tej zmiany). Dodał również dwie ostatnie zwrotki.
W 1950 jeszcze pod tytułem „We Will Overcome” piosenkę nagrał Joe Glaze. W 1952 już jako „We Shall Overcome” piosenka pojawiła się na płycie Laury Duncan. I potem już poszło. Song co chwila był nagrywany przez jakiegoś artystę. Piosenkę poznawali również działacze społeczni. W 1957 Seegera słuchał Martin Luther King i „We Shall Overcome” utkwiła mu w pamięci. Kiedy Highlander Folk School była nękana przez naloty policjitamtejsza młodzież dodawała sobie otuchy śpiewając „We Shall Overcome”, nadając jej jednocześnie takie brzmienie jakie znamy dzisiaj. Piosenka zyskała status protestsongu. W 1963 podczas marszu na Waszyngton razem z Joan Baez „We Shall Overcome” śpiewa 300 tysięczny tłum. 2 lata później piosenkę cytuje Prezydent Lyndon Johnson w przemówieniu do uczestników słynnego marszu z Selmy do Montgomery. W tym samym roku „We ShallOvercome” cytuje na wystąpieniu w Temple Israel w Hollywood Martin Luther King. Robi to również w 1968 roku, cztery dni przed tragiczną śmiercią. Na jegopogrzebie We Shall Overcome śpiewa ponad 50 tysięcy gardeł.
I tak popularność protestosngu rozlała się po całym świecie. Trudno pewnie byłoby znaleźć demonstrację społeczne w latach 60 i późniejszych na których piosenka nie była by śpiewana przez tłum.
Sail-Ho
Audycja zawiera utwory:
“We Shall Overcome” (w tle), wyk. Charlie Haden & Hank Jones muzyka: trad.
“We Shall Overcome”, wyk. Pete Seeger, słowa i muzyka: trad.
“We Shall Overcome”, wyk. Joan Baez, słowa i muzyka: trad.
„I Will Overcome Someday” wyk. Carolyn Disnew-Zameret, słowa i muzyka: Charles Albert Tindley
„No More Auction Block For Me” wyk. Odetta, słowa i muzyka: trad.
„O Sanctissima” wyk. Regina Nathan, słowa i muzyka: trad.
“We Shall Overcome”, wyk. Bruce Springsteen with the Sessions Band, słowa i muzyka: trad.
-
Praca przypompie należała chyba do najbardziej żmudnych na statku żaglowym. Weźmy takie pompy dźwigniowe. Działały jak drezyna o napędzie ręcznym. Marynarze ustawieni po dwóch stronach pchali na przemian raz do dołu raz do góry drążek dźwigni, która uruchamiała tłoki pompujące wodę. Długość ramion pompy decydowała czy ruch do góry i na dół następował na jedno czy na dwa tempa. I tak całą wachtę.
Podobnie przy windach kotwicznych. Zanim w latach 60 XIX wieku wynaleziono windę kabestanową, bęben na który nawijano cumy kotwiczne był poruszany windą dźwigniową. Marynarze nawijając na bęben linę kotwiczną wciągali statek nad leżącą na dnie kotwicę a następnie podnosili kotwicę z wody. Ta ważyła nierzadko kilka ton, lina czy łańcuch kotwiczny czasem jeszcze więcej. Praca wymagała wielkiej siły, a wybieranie cumy kotwicznej mogło trwać nawet kilka godzin. Ciężka robota trud i znój.
I właśnie szanty pomagały synchronizować ruchy, regulowała rytm pracy i dostarczała rozrywki podczas harówki. Te śpiewane przy pompach czy windzie kotwicznej nazywano pompowymi i kabestanowymi. I właśnie do pracy na windzie lub pompie była śpiewana dzisiejsza bohaterka „A-roving”, znana jako” The Maid of Amsterdam”, czyli „Panienka z Amsterdamu”. Jest uważana za jedną z najstarszych szant. Joanna Colcord twierdzi, że „Panienka z Amsterdamu”że jest najstarszą spośród wszystkich znanych szant kabestanowych. I musiała być jedną z najbardziej popularnych u schyłku ery wielkich żaglowców. Znajduje się w zdecydowanej większości zbiorów pionierskich badaczy i kolekcjonerów szant. Ciekawostką jest fakt, że o ile panuje powszechna opinia, że przy pracy była śpiewana z rubasznym tekstem, to w zbiorach jest z tej sprośności cokolwiek wyczyszczona. Jak na najstarszą szantę przystało „A-roving” maniezwykłą mnogość wersji tekstowych, śpiewana była do pracy na pokładach żaglowców ale również na wybrzeżach na wyspach brytyjskich, w Skandynawii, czy Francji. Jako pieśń brzegowa, nabrała szybszego tempa.
Tekst piosenki zazwyczaj opowiada o chłopaku, marynarzu, który spotyka młodą dziewczynę, czasem mężatkę, czasem przedstawicielkę najstarszego zawodu świata. Czasem zabiera ją na spacer do parku, czasem idą do pokoju mieszkania. Zazwyczaj do czegoś więcej między nimi dochodzi, choć oficjalne wersje oczywiście nie wnikają w szczegóły. Ale właśnie sama droga do zawarcia „bliższej znajomości” jest często podobna, krok po kroku,chłopak bierze dziewczynę za rękę, dotyka ramienia, nogi i tak dalej i tak dalej. Nazywają to progresją anatomiczną. Na koniec zazwyczaj dziewczyna chłopaka albo zostawia albo oszukuje, w każdym razie zostaje marynarz bez pieniędzy i sobie obiecuje : „nie będę się już z tobą włóczyć piękna panienko”.
A co z tą legendarną niemal rubasznością? No jest ona, czy też była. Są po niej ślady. Jeden z aktywnych użytkowników forum Mudcat Cafe opowiada historię o tym jak podczas niesławnych warsztatów nieocenzurowanych pieśni morskich na Mystic Seaport Sea Music Festival w '88 lub '89 Stan Hugill został skłoniony do zaśpiewania pikantnej, nie wygładzonej wersji ‘A-roving”. Ale o tym to już posłuchajcie w podcaście.
Sail-Ho
Audycja zawiera utwory:
“The Maid of Amsterdam” (wtle), wyk. the Bobby Spellman Quartet muzyka: trad.
„A Amsterdam” , wyk. Guy Béart, słowa i muzyka: Guy Béart
„To Amsterdam” wyk. Zespół Reprezentacyjny, tłum. Filip Łobodziński, muzyka: : Guy Béart
„The Maid of Amsterdam” wyk. Seán Dagher, słowa i muzyka: trad.
„The Maid from Amsterdam” wyk. King’s Galliard, słowa i muzyka: trad.
„Dziewczę z Amsterdamu” wyk. Stare Dzwony, tłum. Robert Stiller, muzyka: trad.
-
MississippiJohn Hurt wychowywał się i spędził większość w Avalon w stanie Mississippi. Był wokalistą i gitarzystą bluesowy i countrowym. W latach dwudziestych nagrał dla wytwórni OKEH Records kilka płyt. Okazały się komercyjnymi porażkami i zarzucił publiczne muzykowanie mniej więcej na 35 lat. Do 1963 roku. Wtedy, na fali tzw. „folg revival” Ameryka zainteresowała się muzykiem. Hurt wystąpił na słynnym Newport Folk festiwal. Tam został gwiazdą. Nie na długo, zmarł 3 lata roku na zawał serca. Pozostawił po sobie całkiem sporo nagrań. Jedno z najsłynniejszych, to “Let the Mermaids Flirt with Me”. Piosenka została opublikowana dopiero w 1972 roku, choć powstała w latach 20. Opowiada o człowieku zmęczonym życiem, kochanki nie może znaleźć, z żoną mu źle, uciekłby przed nią przez morze, chętnie by odszedł, ale nie stać go na bilet na parowiec. No więc marzy o tym że po śmierci znajdzie spokój w głębiach oceanu flirtując z syrenami. Autorstwo tekstu jest przypisywane wydawcy Williamowi Meyerowi, choć niektóre źródła wskazują że tekst napisał Hurt. A muzyka? Muzykę zaczerpnął John z innej piosenki.
To kolejny przebój amerykańskiego folku. „Waiting For The Train” Jimmi Rodgers napisał i nagrał w 1929 roku. Opowiada o mężczyźnie wracającym do domu, który za brak biletu zostaje wyrzucony z pociągu i wiedzie życie włóczęgi. Rodgers pisząc utwór zaadaptował z kolei na swoje potrzeby XIX wieczna piosenkę z Anglii. Spisał tekst tak jak zapamiętał a producent Ralph Peer pomógł zmodyfikować melodię tak aby była dostosowana do podobno niezbyt dużego repertuaru akordów, jakie potrafił Rogers zagrać. Nie przeszkadzało to zostać piosence wielkim przebojem. Pomógł w tym październikowy krach na giełdzie w Nowym Jorku w 1929 roku. Tekst piosenki stał się bardzo aktualny. Niektórzy znawcy tematu uważają, że to Jimmy Rodgers a nie Woody Guthrie był prawdziwym głosem kryzysu. W tym samym roku Rodgers wystąpił w filmie wyprodukowanym przez Columbia Pictures, w którym śpiewał „Waiting For TheTrain”. Był to w zasadzie jeden z pierwszych teledysków muzyki counrty.
Wracając do korzeni piosenki, pierwowzorem podobno była londyńska ballada z połowy XIX wieku „Standing For The Platform”. Historia mężczyzny, który spotkał na dworcu kolejowym kobietę, która później fałszywie oskarżyła go o napaść. Pod koniec XIX wieku opublikowano na wersję ballady pod tytułem: „Wild and Reckless Hobo” („Dziki i lekkomyślny włóczęga”). Ale żeby nie było zbyt łatwo. Niektórzy amerykańscy znawcy tematu źródeł piosenki Rodgersa upatrują gdzie indziej. Twierdzą, że Rodgers był zainspirowany amerykańską folkową piosenką z końca XIX wieku „I’ve been Working on the Railroad”. Podobieństwa faktycznie są, więc może…
Sail-Ho
Audycja zawiera utwory:
“Waiting For A Train” (w tle), wyk. Raul Malo, Pat Flynn, Rob Ickes, Dave Pomeroy, muzyka: Jimmy Rodgers
„Parostatek” , wyk. Krzysztof Krawczyk, słowa: Tadeusz Drozda, muzyka: Jerzy Milian
„Let The Mermaids Flirt With Me”, wyk. Mississippi John Hurt, słowa: Mississippi John Hurt muzyka: Mississippi JohnHurt na podst.”Waiting for the Train”
„Waiting for the Train”, wyk. Jimmy Rodgers, słowai muzyka: Jimmy Rodgers
„Waiting for the Train”, wyk. Hugh Laurie, słowa i muzyka: Jimmy Rodgers
„Wild And Reckless Hobo”, wyk. Jimmie Davies, słowa i muzyka: trad.
„I've Been Working On The Railroad”, wyk. Pete Seeger, słowa I muzyka: trad.
„Syrena niech porwie mnie”, wyk. Marek Szurawski i John Townley, słowa: Marek Szurawski, muzyka: Mississippi Jonhn Hurt „Let The Mermaids Flirt With Me”,
-
W drugiej
połowie XVIII wieku w Anglii wybuchła rewolucja – przemysłowa. Intensywna industrializacja gospodarki wymagała znacznego zwiększenia możliwości transportowych. Anglicy ruszyli do poprawy starych i budowy nowych kanałów żeglugowych. Ten czas niektórzy nazywają canal manią. Do lat 30 XIX wieku wybudowano w Wielkiej Brytanii blisko 4 tys. mil kanałów. Wymagało to ogromnego nakładu ludzkiej pracy, większość robót była wykonywana ręcznie. Przemysł budowy kanałów zatrudniał dziesiątki jak nie setki tysięcy robotników. Kanały były nazywane navigations. No i właśnie najpierw zaczęto nazywać budowniczych Navigators, później te nazwę skrócono do Navvy.
Osiemnasty wiek i rewolucja przemysłowa to czas rozwoju silników parowych. Kiedy już maszyny parowe rozkręciły się w fabrykach, kiedy statki z silnikami parowymi przeszły pierwsze próby, nastał czas by wykorzystać nową technologię w transporcie lądowym. W 1830 roku powstała w Anglii pierwsza linia kolei żelaznej i zaraz nastała nowa mania – railway mania. W niespełna stu następnych latach wybudowano na wyspach ponad 20 tysięcy mil dróg żelaznych. A kto wybudował? Przede wszystkim robotnicy. Ich z rozpędu też nazywano Navvy bądź, co ciekawe, również Navigators. Nie tylko z rozpędu, w początkowej fazie byli to przecież ci sami robotnicy co budowali kanały. Część z nich, jako wykwalifikowana kadra rozjechała się po świecie by zasilić projekty inżynierskie na innych kontynentach, ale większość ruszyła pracować przy budowie kolei.
Stanowili wysoce wykwalifikowaną siłę roboczą. Z jednej strony posiadali unikatowe umiejętności techniczne wysadzania skał, formowania koryta kanału, formowania nasypów i tym podobne, z drugiej byli niezwykle odporni na ciężkie warunki i obciążenie pracą, jeden Navvy potrafił przerzucić dziennie 20 ton ziemi. Ocenia się, że nowy robotnik pełnowartościowym Navvy stawał się dopiero po roku pracy. Powszechna opinia głosi, że większość Navvy stanowili Irlandczycy, którzy uciekali z ojczyzny przed biedą. Nie do końca to prawda. Z rejestrów wynika, że Irlandczyków było wśród Navigatorów mniej więcej 30 % ale byli jedyna znaczącą grupą etniczną poza miejscowymi. Grupę liczną, te 30% to w szczytowym okresie grubo ponad 60 tys. robotników. I to Irlandczycy zostawili w kulturze trwały ślad po tej grupie zawodowej. Jak na znaczenie i liczebność Navvy pozostało po nich niewiele piosenek.
A co wiemy o samych Navvy? Stanowili odrębną specyficzną grupę zawodową. Częste zmiany miejsca pracy nie sprzyjały zakładaniu rodziny. Toteż większość Navvy to byli kawalerowie. Nie budowano dla Navvy osiedli mieszkaniowych, o nie. Tam gdzie były prowadzone prace inżynierskie powstawały chaotyczne osiedla prowizorycznych domków zwane shanty town (to dla tego Anglicy mówiąc o morskich pieśniach pracy mówią sea shanties, żeby nie mylić z tymi domkami właśnie). Zarabiali całkiem dobrze, ale pracę mieli bardzo ciężką. Rodzin zazwyczaj nie mieli, czasu wolnego mało, cóż pozostało? No oczywiście alkohol. Pili dużo. Byli ponadprzeciętnie silni. To jak już się upili to się awanturowali. Opinia o Navvy była paskudna ale sami uważali się za elitę świata robotniczego. Takie życie.
Sail-Ho
Audycja zawiera utwory:
„Paddy’s Green Shamrock Shore”, muzyka: trad.
„Navigators” , wyk. The Pogues, słowa: Phillip Gaston, muzyka: Shane MacGowan
„Paddy Works on The Railway”, wyk. The Maguire Brothers, słowai muzyka: trad.
„The BillyCock Hat”, wyk. Don Bilston, słowa i muzyka: trad.
„Pit Boots”, wyk. Louisa Killen, słowa i muzyka: trad.
„Navvy Boots”, wyk. Clancy Brothers, słowa I muzyka: trad.
„McAlpine's Fusiliers”, wyk. The Dubliners, słowa: Dominic Behan (prawdopodobnie na podst. Martina Henrego), muzyka: trad. „Jacket Green”
-
Dziś opowieść o trzech polkach.
Taniec polka powstał w pierwszej połowie XIX wieku w Czechach. Jego autorstwo rozpłynęło się w mroku dziejów. Taniec pierwotnie nazywany był maderą. Później ze względu na metrum zyskał nazwę plka (czyli połówka), by ostatecznie zostać polką. I tu mamy dwie teorie. Zmiana nastąpiła albo w wyniku wzrostu sympatii Czechów do Polaków po upadku powstania listopadowego, albo w wyniku wzrostu sympatii kompozytora Františka Matěja Hilmara do polskiej śpiewaczki Esmeraldy.
Polka szybko ruszyła na podbój Europy. Podbił przede wszystkim Austrię, Polskę i Włochy, trochę później nawet Finlandię.
Nasza pierwsza polka powstała pod koniec XIX wieku w Austrii jako „Klarinetten Muckl”, lub po prostu „A Hupfata” czyli „skakany” . Autor oczywiście nieznany. Melodię usłyszał i zauroczył się nią Karol Namysłowski, twórca Włościańskiej Orkiestry w Zamościu. Pan Karol przearanżował austriackie nuty i powstała „Polka Dziadek”. W 1913 roku osobiście zastrzegł do niej (aranżacji) prawa autorskie. Melodia napisana z myślą o klarnecie stanowi nie lada wyzwanie dla gitarzystów, nie mówiąc już o smyczkach.
Dwie kolejne polki spotkamy na północy Europy. Pod koniec XIX wieku polka dotarła do Finlandii i rozkochała w sobie Finów. I za tę miłość pięknie się im odwdzięczyła. W 1930 roku kompozytor i akordeonista Viljo "Vili" Vesterinen nagrał „Säkkijärven polkka”, melodię jak najbardziej ludową spisaną 50 lat wcześniej przez pewnego muzyka kościelnego. Vesterinen nagrał później tę polkę trzykrotnie, ale najważniejsze było nagranie z 1939 roku z orkiestrą Dallape. Dlaczego?
Historia rozegrała się podczas radziecko fińskiej wojny kontynuacyjnej. W 1941 roku wycofujący się Sowieci zaminowali Wyborg. Rozstawione miny były wyzwalane trzydźwiękowym akordem wprawiającym w drgania zestaw stroików charakterystyczny dla każdej osobnej miny. Sowieci detonowali systematycznie bomby wprawiając Finów w konsternację. Trzeba było jakoś sygnał Sowietów zagłuszyć. Do boju ruszył wóz transmisyjny. Zaczął nadawać właśnie wspomnianą „Säkkijärven polkka. I nadawał bez przerwy, do czasu opracowani alternatywnej metody ponad 1500 razy. Polka przyczyniła się do rozbrojenia min o mocy kilku tysięcy kg. trotylu.
Ale to nie „Säkkijärven polkka” jest dzisiaj najbardziej znana na świecie. W 1928 roku Eino Kuttenen napisał do ludowej melodii zabawny tekst w dialekcie używanym we wschodniej Karelii. Młody mężczyzna opowiada o kobiecie o imieniu Eva, lokalnie Ieva. Evę pilnuje mama, ale dziewczyna wymyka się z domu na potańcówkę. I tańczy całą noc z chłopakiem. Prosta historia.
To „Ievan Polkka” - po wojnie powoli stawała się zapomniana. Aż w 1995 roku jej brawurową wersję na swoim debiutanckim albumie nagrała wokalna grupa Loituma. Trzy lata później album został wydany w Stanach zjednoczonych. „Ievan Polkka” zawojowała cały świat. Dziś każdy chyba kojarzy tę skoczną melodię. Ale najwspanialsza wersja „Ievan Polkki” powstała u nas. W 2021 roku (czyli chyba jeszcze z covidowych nudów) brawurowo fińska polkę zaaranżował i nagrał kwintet NorthCape. I panowie dorzucili jeszcze do tego przezabawny teledysk. Poszukajcie go w sieci, koniecznie, ubawicie się.
Sail-ho
Audycja zawiera utwory:
„Polka Dziadek”, wyk. Wojtek Zięba, muzyka: tradycyjna
„Polka Dziadek”, wyk. Kameralna Orkiestra Polskiego Radia, muzyka: tradycyjna
„Säkkijärven polkka”, wyk. Viljo Vesterinen i orkiestra Dallapé, muzyka: tradycyjna
„Säkkijärven polkka”, wyk. Leningrad Cowboys, muzyka: tradycyjna
„Ievan Polkka”, wyk. Matti Jurva i Ramblers-orkesteri, słowa: Eino Kuttenen, muzyka: tradycyjna
„Ievan Polkka”, wyk. Loituma, słowa: Eino Kuttenen, muzyka: tradycyjna
„Ievan Polkka”, wyk. North Cape, słowa: Eino Kuttenen, muzyka: tradycyjna
„Guitarrpolka” (w tle), wyk. Gabriel Karlsson, muzyka: Gabriel Karlsson
„Ievan Polkka” (w tle), wyk. Eiro Nareth, muzyka: tradycyjna
-
Irlandia Północna. W Limavady, małym targowym miasteczku na północy hrabstwa mieszka Jane Ross. Pani Ross kolekcjonuje melodie ludowe. W 1851 roku usłyszała pięknie grającego przed jej domem skrzypka. Zauroczona muzyką wyszła do skrzypka, melodię spisała, opisała ją jako bardzo starą bez tytułu. Nieco później wraz z całym zbiorem melodii przekazała Georgowi Petrie, który w 1855 opublikował ją w książce The Ancient Music of Ireland pod tytułem „Londonderry Air”.
Pochodzenie melodii długo pozostawało w tajemnicy. Dopiero W 1974 roku Hugh Shields odkrył dawno zapomnianą piosenkę "Aislean an Oigfear” (pol. „Sen młodzieńca”), pierwszy raz zapisaną 1792 roku. Badacz nieceo później odkrył również oryginalne słowa do tej melodii napisane w 1814 roku przez Edwarda Fitzimmonsa. Jego piosenka nosiła tytuł „The Confession of Devorgilla”. Dziś można znaleźć w otchłani internetu już tylko wersję śpiewaną do melodii „Londonderry Air”.
A „Londoderry Air”? Była to w XIX wieku całkiem popularna melodia. Już w latach 70 powstały do niej pierwsze słowa, później posypały się następne wersje. Melodię upodobali sobie twórcy hymnów kościelnych powstało ich kilkanaście, ale były też i świeckie teksty. A paradoksem jest to, że ten najważniejszy tekst, tajemniczy i przejmujący „Danny Boy”, dzisiaj śpiewany na całym świecie, powstał do zupełnie innej melodii. Drugim paradoksem jest to, że tekst ikony irlandzkiej piosenki napisał Anglik, prawnik i tekściarz Frederic Weatherly. Dzisiejszą piosenkę zawdzięczamy jemu i jego szwagierce Margaret Enright Weatherly.
Historia ma wiele wersji, w jednej Margareth przesłała Fredericowi melodię „Londonderry Air” a ten przerobił tekst swojego wcześniejszego wiersza „Danny Boy” tak aby pasował do tempa i metrum. W innej Frederic wysłał wiersz „Danny Boy” do Margareth mieszkającej w Stanach Zjednoczonych w Colorado, a ta nieco dopasowała tekst do melodii granej jej w dzieciństwie przez ojca. Jak było, już się nie dowiemy ale powstała przepiękna ballada „Danny Boy”.
Ze względu na pochodzenie piosenka stała się szybko niezwykle popularna wśród irlandzkiej diaspory w Ameryce. Ale nie tylko tam. Na Igrzyskach wspólnoty brytyjskiej w 1978 roku złoty medal w wadze koguciej zdobył bokser Gary McGuigan. Ze względów technicznych organizatorzy nie mogli zagrać mu hymnu narodowego. Jeden z urzędników chwycił mikrofon i zaintonował „Danny Boy”, fani Barrego podchwycili śpiew, Barry się niezmiernie wzruszył i od tej pory piosenka towarzyszyła każdej walce pięściarza. Stała się również często śpiewana przez kibiców innych dyscyplin. Uważana jest za nieoficjalny hymn Irlandii Północnej. Ale to nie koniec zastosowań. Danny Boy jest często śpiewany na pogrzebach, ba był śpiewany na pogrzebie samego Elvisa Presleya. A żeby było ciekawiej, kościół irlandzki zakazał wykonywania piosenki na mszach.
Piosenka jest śpiewana na całym świecie przy wielu okazjach, a Irlandczycy od lat dyskutują o czym ona w zasadzie jest. Sprawa nie jest ani oczywista ani prosta ale o tym posłuchajcie w podcaście 😊
Sail-Ho
Audycja zawiera utwory:
„Danny Boy” (w tle) w wykonaniu Erica Claptona, muzyka: tradycyjna
„Londonderry Air” w wykonaniu Liany (@ViolinolistLiana) , muzyka: tradycyjna
„Aisling an Oighfir” w wykonaniu José Climenta, Jaime Muñoza i Diego Säncheza, muzyka: tradycyjna
„The Confession of Devorgilla” w wykonaniu Charlesa Elmera Szabo, słowa i muzyka: tradycyjne
„Danny Boy” w wykonaniu Evy Cassidy, słowa: Frederic Weatherly, muzyka: tradycyjna
„Danny Boy” w wykonaniu Austina Browna, słowa: Frederic Weatherly, muzyka: tradycyjna
„Danny Boy” w wykonaniu Keitha Jarretta, muzyka: tradycyjna
„Danny Boy” w wykonaniu Diany Krall i The Chieftains, słowa: Frederic Weatherly, muzyka: tradycyjna
-
W poszukiwaniu Molly Malone przenieśmy się do siedemnastowiecznego Dublina. Nie przypomina on dzisiejszego miasta, jest pocięty niezliczoną liczbą wąskich uliczek. Po jednej z nich spacerujemy. Nagle naszą uwagę zwraca zamieszanie na końcu uliczki. Widzimy zebrany tłum od którego dochodzą nas jakieś pohukiwania, podniesione szepty. Wiedzeni ciekawością podchodzimy bliżej. Gawiedź zebrała się wokół młodej kobiety. Ta leży bez ruchu, nie oddycha. Ubrana w koszulę z długimi rękawami, podkoszulek, długą sukienkę z zapaską, na głowie ma baskijski wełniany beret i obuta jest w hiszpańskie trzewiki. Chociaż już martwa, zachwyca urodą. Z tłumu słychać pytania kto to kto to. Odzywa się młody chłopak „To Molly Malone, handlarka rybami” i ze smutkiem dopowiada „już jej między nami nie ma” . Stojąca obok pulchna kobieta (może matka chłopaka) rzuca pogardliwie „Dopadł ją wyrok boski, ladacznica dorabiała nocami na ulicy”. Jakiś mężczyzna wtrąca „Bądź że miłosierna kobieto, nie mów źle o zmarłej”. Wygląda na to że to medyk, pochyla się nad dziewczyną bada ją wzrokiem i stwierdza „Jeśli nie zabił ją tyfus, to pewnie choroba weneryczna, lepiej się cofnijcie jej opary mogą być szkodliwe”. Tłum niechętnie rozchodzi się.
My udajemy się do tawerny gdzie się zatrzymaliśmy. Pogłoski rozchodzą się szybciej niż tłum. W tawernie już naczelnym tematem rozmów jest śmierć młodej dziewczyny. Najbardziej obeznany z tematem zdaje się być właściciel. Ze swadą opowiada, że zna rodziców Molly, również zajmują się sprzedażą ryb, mieszkają nieopodal na Fishamble Street. A Molly była jedna z najpiękniejszych dziewczyn w okolicy i wykorzystywała to handlując nie tylko owocami morza. Codziennie rano przemierzała ze swoim wózkiem pełnym ryb, krabów i małż drogę pomiędzy Liberties i Grafton Street, wykrzykując na cały głos „cookles and mussels alive alive o”. Nocami zakładała kusą sukienkę, siatkowe rajstopy i zalotne buty na obcasie i tak prowokacyjnie ubrana szukała chętnych na płatną przygodę. Klientów znajdowała przede wszystkim wśród studentów pobliskiego Trinity College.
Zaciekawieni historią Molly następnego ranka udajemy się tuż obok do kościoła św. Jana. Dołączamy do ceremonii pogrzebowej. Pastor kazanie rozpoczyna słowami, „zaledwie trzydzieści lat temu osobiście w kościele św. Andrzeja chrzciłem Molly Malone, a dziś spoczywa na mnie obowiązek pochowania nieszczęsnej” Kończy zaś prośba do zgromadzonych „Nie osądzajcie zbyt surowo tej umęczonej Magdaleny, ona już została otulona miłością bożą”. Po skończonej ceremonii ciało zostaje złożone w mogile na cmentarzu św. Jana.
Ale to nie jest koniec historii dziewczyny handlującej rybami. Tragiczną historie upodobali sobie dublińscy śpiewacy i bardowie. Powstała przepiękna ballada zaczynająca się od słów „W pięknym mieście Dublinie, gdzie dziewczyny są takie ładne, po raz pierwszy ujrzałem słodką Molly Malone” (znajome prawda?). Piosenka stała się niezwykle popularna, chyba najbardziej znana na świecie ze wszystkich irlandzkich piosenek no i oczywiście okrzyknięto ją nieoficjalnym hymnem Dublina. Nie sposób zliczyć artystów, którzy nagrali swoją wersję „Cookles and Mussels”.
A skąd pochodzi tekst i melodia? O tym opowiadam w podcaście. 😊
Audycja zawiera utwory:
„The Irish Washerwoman/The Cook In The Kitchen/Miss Girdle” (w tle) w wykonaniu The Tannahill Weavers, muzyka: tradycyjna
„Molly Malone” w wykonaniu The Dubliners, słowa i muzyka: tradycyjne
„Molly Malone” w wykonaniu Sinead O'Connor, słowa i muzyka: tradycyjne
„Molly Malone” w wykonaniu zespołu Mechanicy Szanty, słowa: Henryk „Szkot” Czekała, muzyka: tradycyjna
-
„ The Ashes” – przepiękna pieśń z „covidowej” płyty brytyjskiej grupy The Longest Johnes opowiada o roli jaką odgrywa muzyka korzeni, folk, w naszym życiu, o jednoczeniu, wspólnym przeżywaniu, pamięci. Napisana przez Robbiego Sattina jest również czymś więcej niż zwykłą balladą, stanowi swoisty manifest muzyczny. Autor kończy refren słowami: I'll tend to the flame; you can worship the ashes. Ja zadbam o ogień, ty możesz czcić popioły. Jest to parafraza sentencji przypisywanej Gustawowi Mahlerowi (choć inspiracją były słowa Tomasza More’a), która w przekładzie na polski brzmi ona „Tradycja to przekazywanie płomienia, a nie czczenie popiołów”. Innymi słowy kultywowanie tradycji nie powinno ograniczać się do kustoszowania, czy też prostego naśladownictwa, do tego ognia trzeba dokładać. Tradycja żyje w nas najpełniej, kiedy traktujemy ją jak tworzywo, rozwijamy, kształtujemy z niej nowe formy, nie zapominając o korzeniach. I z tym przesłaniem ballada w zasadzie opowiada również o sobie samej. Jest jak najbardziej współczesna ale słychać przecież w niej wpływy tradycji, choćby twórczości Dicka Gaughana, a jak dobrze użyć wyobraźni to można usłyszeć jak gdzieś w głębi popiołów czai się muzyczne wspomnienie jarmarku w Scarborough.
Lubię takie podejście do muzyki folkowej, przecież jak mówił Ezra Pound wielki Amerykański międzywojenny poeta: „Tradycja to piękno, które chronimy, a nie więzy, które nas krępują.” Lubię, gdy nasze polskie zespoły folkowe, czerpiąc z tradycji wykorzystują nowoczesne środki wyrazu. I właśnie z dwoma grupami szczególnie bliskimi mym uszom, grającymi bardzo nowoczesną muzyką, osadzoną naprawdę głęboko w tradycji zabiorę Was na krótką podróż po najbliższej okolicy.
Najpierw skoczymy na Kurpiowszczyznę. To kraina o wspaniałej tradycji muzycznej i wyjątkowo barwnej gwarze. Waleria Żarnochowa, wielka śpiewaczka ze wsi Dąbrowa wykonywała pośród wielu innych, zabawną piosnkę o ciężkim życiu starca, staroziny jak mówią Kurpie czy w zasadzie Kurpsie. Dziś zaśpiewa ja dla Was zespół Dagadana. To dwie szalone dziewczyny Daga Gregorowicz I Dana Vynnytska wspierane przez Mikołaja Pospieszalskiego i Bartosza Nazaruka. Grupa za nic mając ograniczenia stylistyczne brawurowo łączy współczesna muzykę taneczną, klubową czy jazz z polskim i ukraińskim folkiem. Mieszanka jest wybuchowa.
Z Kurpiów przespacerujemy się na Mazowsze … a może Lubelszczyznę? Wstyd mi przyznać ale pewności nie mam, następna piosnka występowała prawdopodobnie tu i tam. Nie mamy niestety tak dostępnych tekstów dotyczących źródeł naszej muzyki jak w Irlandii czy krajach anglojęzycznych. Szkoda, może się to trochę zmieni, dzisiaj całkiem sporo młodych ludzi wykonuje tzw. badania terenowe. Starają się ocalić z naszego dziedzictwa muzycznego co się da. Kiedyś to opiszą i pewnie zdygitalizują. Pozostaje czekać. A czekać proponuję przy piosence otwierającej 2. album Kapeli ze Wsi Warszawa „Wiosna Ludów”. Płyta jest przez wielu uważana za polska folkową płytę wszechczasów (należę do tego grona). Tradycyjne instrumentarium, łączenie stylów, rozmach aranżacji i niesamowita energia, to znaki firmowe Warszawskiej formacji. A „Do ciebie Kasiuniu zawiera wszystkie jej zalety. Zaczyna się niespiesznie cymbałami, cichuteńko im kontrabas przygrywa, dochodzą bębny, robi się rytmicznie i ta trąbka…, ech co będę wam opiowiadał, posłuchajcie sami.
Audycja zawiera utwory:
„Scarborough Fair” (w tle) w wykonaniu Anny Comellas i Rosalindy Beall, muzyka: tradycyjna
„Erin Go Bragh” w wykonaniu Dicka Gaughana, słowa i muzyka: tradycyjne
„Scarborough Fair” w wykonaniu duetu Simon & Garfunkel, słowa i muzyka: tradycyjne
„Jestem sobie starozina” w wykonaniu zespołu DAGADANA, słowa i muzyka: tradycyjne
„Do ciebie Kasiuniu” w wykonaniu Kapeli ze wsi Warszawa, słowa i muzyka: tradycyjne
Sail Ho
-
W latach 1847 - 1852 Wielki Głód nawiedził Irlandię. W całej Europie uprawy ziemniaków zainfekowała zaraza ziemniaczana ale Irlandia tę zarazę szczególnie mocno odczuła. W tamtych czasach ziemię należącą do arystokracji (najczęściej angielskiej lub angielsko-irlandzkiej) uprawiali dzierżawcy, a dzierżawione pola były tak małe, że jedyną ekonomicznie uzasadnioną uprawą była na nich uprawa ziemniaka. I kiedy przyszła zaraza zapanował powszechny, niespotykany nigdy wcześniej w Irlandii na taką skalę głód. Na domiar złego władze wprowadziły drakoński podatek od dzierżawy. Wyższy niż czynsz na jaki stać było dzierżawców. Spowodowało to falę eksmisji, która spotęgowała kryzys. Dziś ocenia się, że w ciągu 5 lat wielkiego głodu z domów wypędzono ponad pół miliona Irlandczyków, przypuszcza się, że połowa z wypędzonych mogła nie przeżyć. W sumie Great Famine pochłonął około miliona ofiar śmiertelnych, drugie tyle wyemigrowało z Irlandii. Kraj potrzebował stu lat aby odbudować populację
.Tam jednego dnia właściciel wygnał z domów ponad 700 osób. Przebieg eksmisji nad jeziorem Sheelin znamy, Z relacji rzymskokatolickiego księdza Thomasa Nulty’ego, naocznego świadka, wiemy jak przebiegała jedna z akcji masowego wysiedlenia. Nulty opisał ze szczegółami proceder wyrzucania na bruk dzierżawców, jaki miał miejsce w 1847 roku w hrabstwie Cavanah. Opisał okrucieństwo i bezwzględność oprawców. Swoja relacje podsumował słowami:
„Okropne sceny, których wtedy byłem świadkiem, zapamiętałem na całe życie. Zawodzenie kobiet - krzyki, przerażenie, konsternacja dzieci – bezgłośna agonia uczciwych, pracowitych mężczyzn - wyciskały łzy żalu wszystkim, którzy je widzieli. Widziałem oficerów i zwykłych policjantów, którzy musieli być obecni przy tych czynnościach, którzy płakali jak dzieci, widząc okrutne cierpienia tych ludzi, ludzi których musieliby zabić, gdyby stawili najmniejszy opór. Ulewne deszcze, które zwykle towarzyszą jesiennej równonocy, spadały obfitymi zimnymi strumieniami. (…) Wygląd mężczyzn, kobiet i dzieci, wychodzących z ruin swoich domów - przesiąkniętych deszczem, oblepionych sadzą, drżących z zimna i nieszczęścia - stanowił najbardziej przerażający spektakl, na jaki kiedykolwiek patrzyłem.
Właściciele ziemscy w całym okręgu ostrzegali swoich dzierżawców, grożąc im straszliwą zemstą, przed okazywaniem humanitaryzmu w postaci choćby ofiarowania schronienia na jedną noc. Wielu z tych biednych ludzi nie było w stanie wyemigrować ze swoimi rodzinami, a w ojczyźnie każdy się zwracał przeciwko nim. Zostali wypędzeni z ziemi, na której Opatrzność ich postawiła, a w otaczającym ich społeczeństwie każda dziedzina życia była przed nimi zamknięta. Jaki był tego rezultat? Po bezskutecznej walce z niedostatkiem i zarazą, w końcu znaleźli drogę z przytułku do grobu, w ciągu niewielu ponad trzech lat, w grobie spoczęła prawie jedna czwarta z nich."
Wydarzenia te sstanowią kanwę dwóch pięknych ballad. Pierwsza z nich to „Lough Sheelin Eviction” druga „Lough Sheelin Side”(choć ten tytuł również przypisywany jest tej pierwszej). Nie wiemy kiedy powstały, nie znamy autorów. Piosenki zdecydowanie różnią się melodią, w mniejszym stopniu tekstem. Druga z piosenek zainspirowała Bogdana Kuśkę do napisania „Jasnowłosej”, wielkiego przeboju naszych tawern, ognisk i żeglarskich festiwali.
Sail-Ho
Audycja zawiera utwory:
w tle: "Lough Sheelin's Side" w wykonaniu zespołu The Sign Posters, słowa i muzyka: tradycyjne
"Jasnowłosa" w wykonaniu zespołu Ryczące Dwudziestki, słowa: Bogdan Kuśka, muzyka: tradycyjna
„Lough Sheelin Eviction” w wykonaniu zespołu The Wolf Tones, słowa i muzyka: tradycyjne
„Lough Sheelin Side” w wykonaniu zespołu The General Guinness Band, słowa i muzyka: tradycyjne
-
„Żegnaj Ameryko” to znakomita polska wersja wielkiego przeboju country. Polski tekst napisał Zbigniew Działa dla zespołu Parametr. Zespół istniał krótko - 3 lata, rozwiązał się w 1980 roku ale pozostawił po sobie trwały ślad. „Żegnaj Ameryko” śpiewana jest do dzisiaj przy wszystkich bez mała ogniskach i imprezach turystycznych.
A oryginał nosi tytuł „City of New Orleans”. Opowiada o podróży pociągiem o nazwie właśnie „City of New Orlaens”, który trasę między Chicago a Nowym Orleanem pokonuje w niespełna 16 godzin. Pozwala zjeść śniadanie w Chicago a kolację w Nowym Orleanie lub na odwrót i jest najdłuższym kursem dziennym w całych Stanach Zjednoczonych.
W 1967 Steve wracał z przyjacielem Howardem Primerem do kampusu w Urbana-Champaigne. Zdrzemnął się. A kiedy się obudził poczuł się jak w surrealistycznym śnie. Rytm pociągu, kołysanie wagonu i przesuwający się za oknem krajobraz zainspirował Steve’a. Napisali z przyjacielem parę zdań na kartce. Tekst powędrował do szuflady. Goodman zakończył uniwersytecką karierę, utrzymywał się z komponowania i nagrywania jingli reklamowychi grał covery w małym klubie Earl of Old Town. Tam poznał Nancy, którą poślubił. Niestety, wkrótce dowiedział się, że ma białaczkę. Tragiczna wiadomość wpłynęła na Steve’a mobilizująco, zaczął pisać więcej piosenek, teksty stały się dojrzalsze, wnikliwe.
2 miesiące po ślubie, w kwietniu 70 roku Steve z Nancy wsiedli na dworcu centralnym w Chicago na pokład City od New Orleans, i ruszyli w podróż żeby odwiedzić babcię Nancy w Illinois. Kiedy Nancy zasnęła, Goodman chłonął obraz za oknem, zabytki, domy, farmy, pola, boiska, place towarowe, matki z dziećmi starcy. Uderzyła go anonimowość wszystkiego co mija. Wszystko co zobaczył opisywał w notatniku.
Po powrocie do Chicago Steve połączył świeże notatki z tymi sprzed 3 lat skomponował muzykę i tak powstało jego opus magnum. Rok później grał support dla Krisa Kristoffersona. Kristoffersonowi spodobała się muzyka Goodmana, przedstawił go Paulowi Ance, ten zorganizował mu nagranie demo w Nowym Jorku, a to pozwoliło nagrać Steve’ovi w Nashville pierwszą płytę dla wytwórni Buddah Records.
Goodman już wiedział że w jego „City of New Orleans” drzemie wielki potencjał. I jednocześnie obawiał się, że zostało mu niewiele życia, może rok. Chciał zabezpieczyć Nancy przyszłość. Desperacko szukał możliwości przedstawienia swojej piosenki bardziej znanemu muzykowi. W końcu w jednym z Chicagowskich klubów spotkał Arlo Guthriego. Sam Guthrie opowiadał, że właściciel klubu przedstawił panów sobie i namawiał Guthriego żeby posłuchał piosenki Steve’a. Arlo zaproponował żeby Steve postawił mu jedno piwo, a on będzie go słuchał tak długo jak będzie to piwo konsumował. Podziałało.
W następnym roku Arlo Guthrie nagrał „City of New Orleans” Na swoją płytę Hobo’s Lullaby. Piosenka bez dodatkowej promocji w 1972 roku przebiła się do top 20 w stanach południowych. Znalazła trwałe miejsce na playlistach tamtejszych rozgłośni radiowych. A Arlo i Steva połączyła przyjaźń.
City of New Orleans wkrótce znana była w całej Ameryce. Początek refrenu „Good Morning America how are you?” stał się inspiracją dla tytułu popularnego porannego show w telewizji ABC, Amtrak operator kolejowy, w wyniku popularności piosenki przywrócił w 1981 roku zmieniona w między czasie legendarną nazwę linii. No i piosenkę do dziś nagrywają wielcy amerykańskiego Country. I przede wszystkim osiągnął Steven swój cel, zapewnił finansowe bezpieczeństwo Nancy. Żył krótko, ale dłużej niż się obawiał, zdążył wydać kolejnych 8 płyt. Odszedł 20 września 1984 roku w wieku 36 lat.
Audycja zawiera utwory:
“Żegnaj Ameryko” w wykonaniu Leonarda Luthera i Pawła Tomaszewskiego, słowa: Zbigniew Działa, muzyka: Steven Goodman
„City of New Orleans” w wykonaniu zespołu Stevena Goodmana, słowa i muzyka: Steven Goodman
Sail Ho
- Mostrar mais